sobota, 31 maja 2014

ROZDZIAŁ 24

Byłam mocno zdezorientowana. Cała ta sytuacja przerastała mnie. Nie nadawałam się do takiego życia. Stałam nadal w tym samym miejscu. W oddali słyszałam jak woda gotuje się w czajniku gotowa do parzenia herbaty. Zupełnie nie rozumiałam tego, dlaczego Luke aż tak bardzo nie lubi Harry'ego. Przepraszam - wręcz go nienawidzi. Moje uczucia względem tego lokatego chłopaka były mieszane. Nie wiedziałam co wypada, a co nie. Nie łączyło nas zbyt dużo pozytywnych wydarzeń, a jednak podczas jego nieobecności tęskniłam. Tylko sama nie wiem dokładnie za czym...
Telefon, który zostawiłam na stole zaczął wibrować. Z nadzieją, że to Luke podbiegłam truchtem do niego. Była to zupełnie inna osoba. Odebrałam.

- Elle?! Jezus, dziecko gdzie ty się podziewasz?! - usłyszałam głośny wrzask.
- Spokojnie mamo. Zostałam...- zacięłam się.- na noc u Luke'a. Wiesz gramy na konsoli, nie pozabijamy się.
- Mogłaś nas uprzedzić o swoich planach. Wiesz jak my się z ojcem martwiliśmy? 
  Jutro wracaj jak najszybciej do domu. Musimy ci coś ważnego powiedzieć.
  No cóż, no to miłej zabawy życzę. Pozdrów go od nas. 
- Oczywiście mamo. Dobranoc. - rozłączyłam się. Musiałam ją okłamać. Jedyne co mnie bolało to, że  jednak rzeczywistość jest inna. Nigdy praktycznie się nie kłóciliśmy. Odkąd Luke pocałował mnie wtedy w pokoju myślałam, że może to być coś więcej. Jednak chyba jesteśmy stworzeni tylko do roli rodzeństwa. Mogę z pewnością stwierdzić, że to co się wydarzyło kilka minut temu było najpoważniejszą sprzeczką z jaką zdarzyło nam się zmierzyć. Odłożyłam telefon z powrotem na blat stołu i skierowałam się do kuchni. Z czajnika wydobywała się gęsta para. Zdjęłam go z palnika. Nie wiedziałam co wypada mi teraz zrobić. Nie miałam gdzie się podziać, ale nie nie byłam pewna czy mogę też zostać. W końcu zdecydowałam, że nie opuszczę tego mieszkania. Luke najprawdopodobniej wróci nad ranem więc przygotuję mu śniadanie i jakoś się pogodzimy. Bo on ma zamiar się pogodzić, prawda?

Szłam właśnie korytarzem do pokoju Luke'a. Otworzyłam powoli drzwi. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy była ogromna tablica korkowa zawalona milionami zdjęć, karteczek i kawałkami map. Podeszłam bliżej. Widziałam tylko zupełnie nie znane mi podobizny. Wycinki map pokazywały różne strony świata. Widziałam między innymi dobrze znany mi kawałek Londynu. Widniało na nim małe czerwone kółko. Spojrzałam na ulicę. Otworzyłam szerzej oczy kiedy zdałam sobie sprawę z tego, iż w czerwonym kółku znajduje się mój dom. Ta sama ulica, te same sąsiedztwo. To było niemożliwe. To było dziwne...
Próbowałam ignorować fakt, ze Luke zaznaczył na mapie moje miejsce zamieszkania, lecz na myśl nasuwało mi się jeszcze więcej przerażających teorii, które wymyślił sobie mój mózg. Przejechałam palcem po jednej z ciemnych szaf znajdujących się w pokoju. Na jej powierzchni nie było ani grama kurzu. Zdziwiło mnie to, gdyż Luke nie był chłopakiem dbającym raczej o porządek. W poszukiwaniu jakieś koszulki do spania otworzyłam jedną z czterech szuflad. Nic interesującego poza bokserkami nie znalazłam. Wzięłam jedną parę. Otworzyłam kolejne i kolejne lecz nadal nic. Została ostatnia. Pociągnęłam z uchwyt i delikatnie wysunęłam. Zobaczyłam kilka kompletów pościeli. Przeszukałam szufladę aby znaleźć jakieś prześcieradło. Po raz setny dzisiejszego dnia doznałam szoku. Serce zaczęło automatycznie szybciej pompować krew. Oddech przyspieszył. Na dnie szuflady leżało około pięć pistoletów. Byłam przekonana, że Luke już dawno skończył z nielegalnymi rzeczami. Przecież on pracuje w jakieś firmie marketingowej. 
Nie ma możliwości aby wrócił ponownie do gangów. I tak już zbyt wiele się wycierpiał. To przez narkotyki trafił na odwyk. Pamiętam jak w środku nocy rzucał kamykami w moje okno. Zawsze wychodziłam. Rozmawiał ze mną. Mówił, że jest uzależniony, jak bardzo mu z tym ciężko. Opowiadał, że nie może odejść. Nie może zostawić swoich kumpli, jest za nich odpowiedzialny i potrzebny im. Po paru miesiącach wręcz sam wysłał siebie do ośrodka. Podobno nie mógł spojrzeć w swoje odbicie w lustrze. To go przerosło. Na ten rok zostałam sama. Nie było go przy mnie. Czasami budziłam się w nocy gdyż wydawało mi się, że słyszę jak kamyki odbijają się od mojego okna. Myślałam, że Luke wrócił. Lecz jego nie było. 
Starłam łzę, która uformowała się pod moim okiem. Zatrzasnęłam szufladę. Nie chciałam mieć do czynienia z tym sprzętem. Odwróciłam się znowu przodem do tablicy korkowej. Oderwałam jedno ze zdjęć na niej przywieszonych. Na odwrocie znajdowała się tylko data i nazwisko. Trzymając zdjęcie w dłoni pobiegłam do salonu. Otworzyłam internet w moim telefonie i wpisałam owe nazwisko w wyszukiwarkę. Wraz z upływem czasu moje ręce coraz bardziej się pociły. Stres przejmował kontrolę nad moim organizmem. W końcu coś się wczytało. Otworzyła się strona zawierająca te same zdjęcie i kilka linijek tekstu. Uważnie wszystko przeczytałam. Okazało się, że to nie jaki James Nelson wielokrotnie zatrzymywany za nielegalny handel narkotykami. Kilka miesięcy uciekł z więzienia w Northwith Town. Jego ciało znaleziono w Bradfort oddalonym od więzienia o około pięćset kilometrów. Zwłoki zostały porzucone w środku lasu. 
Wtedy wpadłam w dziwny stan. Zerwałam wszystkie zdjęcia i skrawki map. Wyszukałam około dwudziestu mężczyzn, którzy okazywali się zbiegami, albo poszukiwanymi za handel narkotykami lub bronią w całej Wielkiej Brytanii. Wszyscy zostali   z a m o r d o w a n i. 

Mapy wskazywały dokładnie miejsca, w których znaleziono ciała. 

Zmroziło mi krew w żyłach. On nie mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego. Chociaż to by po części wyjaśniało dlaczego zna Harry'ego. Czy i on miał takie zainteresowania?
Czy w pokoju Hazz'y też wisi tablica korkowa ze zdjęciami zamordowanych kryminalistów? Czy znajduje się tam  m ó j  adres?



***
Znów nie dotrzymałam terminu... Po raz kolejny PRZEPRASZAM!
Mam nadzieję, że spodobał się Wam ten rozdział i ogromnie proszę Was abyście dodawały komentarze gdyż z nimi pisze się o wiele szybciej i lepiej. Wywołują u mnie uśmiech na twarzy gdyż wiem, że ktokolwiek to czyta i szczerze mówiąc 
jara mnie to :)

poniedziałek, 26 maja 2014

ROZDZIAŁ 23

Stałam nadal sztywno przed budynkiem komisariatu. Łzy wypływały z oczu potokami i zamarzały na moim policzku. To już nie było zwykłe ostrzeżenie. To była groźba. Moje ciało trzęsło się z zimna i z przerażenia. On na pewno mnie teraz ogląda. Na pewno widzi, że się boję. Nie mogłam złożyć zeznań. Nie pozwolę aby mojej rodzinie coś się stało...
Biegłam nie bacząc na zmęczenie. Wiatr rozwiewał moje włosy. Zwracałam uwagę na każdą mijającą mnie osobę. Wszyscy byli podejrzani. Kiedy wreszcie dotarłam do mojego celu mogłam odetchnąć z ulgą. Pomimo zastraszająco późnej godziny nikt nie dobijał się jeszcze do mojego telefonu. Nacisnęłam dzwonek. Odczekałam parę chwil kiedy wreszcie usłyszałam upragniony głos. 
- Słucham?
- Luke, to ja. Elle. Potrzebuję twojej pomocy. Wydarzyło się coś strasznego.
- Jasne, wchodź. - z tonu jego głosu mogłam bez problemu wyczytać iż jest zaskoczony moim nagłym przybyciem. Kiedy doczłapałam się do jego mieszkania zapukałam kilka razy. Sekundę po ujrzałam jego zatroskaną twarz. Nie bacząc na nic rzuciłam się mu na szyję i zaczęłam płakać.Ten tylko mocno objął mnie i przytulił. Miedzy naszymi ciałami nie było żadnej przerwy. Pocierał delikatnie moje plecy i szeptał uspokajająco do ucha. Po dłuższej chwili zaczęłam się wyciszać. Usiadłam na kanapie, a Luke naprzeciwko mnie. Bacznie przyglądał się wszelkim moim reakcjom. Odetchnęłam głęboko i zebrałam w sobie wszystkie możliwe, istotne wspomnienia z  
 m o r d e r s t w a . 
- Luke, ja byłam świadkiem zabójstwa. -wydusiłam z siebie. Jego twarz momentalnie pobladła. Zaczerpnął powietrza. Potarł dłońmi swoje oczy. Po czym spojrzał na mnie. 
- Elle, jak to się stało? Wiesz kto to był? 
- Szłam dać koleżance zeszyty. Najkrótsza droga prowadziła przez las. Dużo razy już tamtędy chodziłam i nic się nie działo. Zauważyłam czworo mężczyzn albo chłopaków, nie wiem. Na początku wyglądało to bardzo niewinnie dopóki jeden nie wyjął pistoletu i nie... - zacięłam się. Nawał wszystkich wspomnień przysłonił mój umysł. Po raz kolejny łzy wypłynęły z moich oczy. Złość jaka dotąd panowała nad Luke'iem w zupełności wyparowała i od razu podszedł do mnie i mocno przytulił. 
-  Nic ci nie zrobili? - zapytał zatroskany.
- Nie, chyba mnie nie zauważyli. - dostrzegłam, że dokładnie nad czymś myśli i szepcze sam do siebie. Usiadł na fotelu i potarł dłońmi skronie. Moja sytuacja nie przedstawiała się chyba najlepiej. Wtem przypomniałam sobie o telefonie. Wyjęłam go i wyciągnęłam w stronę Luke'a. Spojrzał na mnie zdekoncentrowany. Po czym wziął komórkę.Obracał w swojej dłoni. 
- Nie, to nie możliwe. - szeptał.
- O co chodzi? - zapytałam.
- O nic. - odpowiedział wyraźnie już poirytowany. Nagle usłyszałam głośne walenie do drzwi. Od razu oderwałam się od mojego przyjaciela i spojrzałam na niego pytająco. Widziałam, że był tak samo zaskoczony jak i ja. Wstał i poszedł otworzyć drzwi. Mogłam bez większych problemów usłyszeć rozmowę dobiegającą z przed pokoju. 
- Spierdalaj stąd. Nie mam czasu na jakieś gówna. - Luke był wściekły. 
- Mam dla ciebie wieści. - odpowiedział gruby, zachrypnięty głos. 
- Czego chcesz?
- Elle tam była.  - Moje oczy otworzyły się szeroko, a ręce zaczęły się pocić.
 Wstałam z mojego dotychczasowego miejsca i skierowałam się w stronę odgłosów. Kiedy wyłoniłam się zza ściany ujrzałam osobę, której na pewno teraz najbardziej brakowało. W drzwiach stał Harry. Jak zwykle ubrany cały na czarno. Włosy miał wilgotne od zapewne padającego wciąż śniegu. Luke widząc, że wzrok jego gościa jest skierowany gdzie indziej podążył jego śladem. Zatrzymał się na mnie. Jego oczy zmroziły całe moje ciało.
Nie odważyłam się odezwać. 
- Elle wracaj do salonu. - powiedział twardo Luke. Byłam o krok od poznania części układanki toczącej się od miesięcy. Byłam o krok od kolejnej wskazówki, która doprowadziłaby mnie do "K". 
- Daj mi z nią porozmawiać. - powiedział.
- Chyba cię pojebało. Elle po raz kolejny mówię abyś wróciła do salonu. - nie odwrócił się do mnie. Widziałam tylko jego plecy. Nie mógł oczekiwać ode mnie wszystkiego.
- Chcę z nim porozmawiać. - odezwałam się po raz pierwszy. Harry z triumfalnym uśmieszkiem obrzucił Luke'a spojrzeniem. 
- Elle, nie wkurwiaj mnie. Wracaj do salonu. - odwrócił się. Jego twarz nie wyrażała nic prócz kipiącej w nim złości.
- Nie rządzisz nią Luke. Może robić co chce. - powiedział Harry. Luke zbliżył się do niego i wyszeptał:
- Jeżeli coś jej zrobisz, znajdę cię i zabiję. - po tych słowach oddalił się na bezpieczną odległość. 
- Może nie wyraziłem się zbyt jasno. Chcemy porozmawiać w cztery oczy.- na te słowa Luke przeklął i wrócił do salonu. Stałam naprzeciwko Harry'ego. Ten otworzył drzwi i ruchem ręki zaprosił na zewnątrz. Staliśmy na opustoszałej klatce schodowej. Zanim zdążyłam się zorientować zostałam przyparta do ściany. Mój oddech przyspieszył. Wpatrywałam się w jego oczy. To co było kilka miesięcy było tak dziwne. Widziałam go w samych bokserkach. Pocałowałam go. Kiedy przypomnę sobie to wszystko to wydaje mi się zupełnie nie realne. Jakby był to wycinek z jakiegoś filmu, a nie kawałek mojego życia. 
Czułam oddech Harry'ego na  mojej szyi. Gęsia skórka pojawiła się już po chwili. Chciałam się tylko dowiedzieć co ma mi do powiedzenia. Tak bardzo chciałam...
- Oh Elle. - nabrał powietrza. - Nie wszyscy są idealni i w pełni święci. Nie powinnaś tam być. Ja staram się ciebie tylko ochronić.
- Ale... - w jednej chwili jego usta zderzyły się z moimi. Było dziwnie inaczej. Delikatniej. Jego język lekko pieścił moje podniebienie dając przyjemność nam obojgu. 
- To co zdarzyło się w ostatnich miesiącach nie było przypadkiem. Pewnie myślisz, że w tym czasie, w którym zniknąłem w ogóle się tobą nie interesowałem. Mylisz się, tak bardzo się mylisz. - wyszeptał tuż przy moich ustach. Przygryzł płatek mojego ucha.
- Uważaj na siebie Elle. - po tych słowach cmoknął mnie przelotnie w usta i uśmiechnięty skierował się do wyjścia z budynku. Rozkojarzona weszłam z powrotem do mieszkania. Luke czekał już na mnie. Miał ręce założone przy piersi i piorunujący wzrok. Zesztywniałam. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Żadne z nas się nie odezwało.
Nagle Luke uderzył pięścią w ścianę robiąc w niej zagłębienie.
Po chwili  ruszył pewnym siebie krokiem wprost na mnie. Kiedy myślałam, że mnie uderzy ten tylko z zrezygnowaną miną wyminął mnie i wyszedł. Zostawił mnie samą. Znowu...



***
Po raz kolejny nie wyrobiłam się z rozdziałem na czas. Przepraszam. Pomimo to chciałam dać Wam kolejną dawkę emocji. Mam nadzieję, że się udało. Kolejny rozdział powinien pojawić się już w piątek. Liczę na Wasze komentarze. xoxo

poniedziałek, 19 maja 2014

ROZDZIAŁ 22

Nareszcie nadszedł upragniony piątek. Dzień, w którym wreszcie mogliśmy zacząć żyć. No przynajmniej wszyscy oprócz mnie. Dzień imprez, zabaw i wspólnych wypadów. Dla mnie był to tylko kolejny krzyżyk w  kalendarzu. Coś zwykłego i nie nadzwyczajnego. 
Jak co dzień  prosto po skończeniu zajęć udałam się do nadal chorej Chloe.  Śnieg pokrył wszystko co możliwe. Nie było widać nic oprócz białego puchu. Postanowiłam pójść dzisiaj na pieszo ponieważ nigdzie mi się szczególnie nie śpieszyło. Droga do domu Chloe prowadziła przez las. Nie zraziło mnie to zbytnio. Wokół mnie panowała cisza. Szłam mało uczęszczaną ścieżką wsłuchując się w odgłosy lasu. Co parę sekund na mój i tak już czerwony nos spadały pojedyncze płatki śniegu. Włożyłam moje zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki, a kaptur zarzuciłam na głowę. Ponad koronami drzew widać było zarys księżyca. Nawet się nie zdziwiłam. Było już dawno po siedemnastej. Nienawidziłam zimy. Słońce zawsze zachodziło już o piętnastej. Kiedy już prawie utonęłam w moich myślach w oddali dostrzegłam pare męskich sylwetek. Nie miałam dotąd zbytnio przyjemnych spotkań z takimi typami ludzi więc stwierdziłam, że najwyższy czas zawrócić. Jednak odezwała się we mnie bardzo znienawidzona rzecz. Ciekawość.
Stawiałam kroki niezwykle dokładnie. Starając się nie wydać przy tym najmniejszego dźwięku. Nasłuchiwałam uważnie wszystkich słów jakie wypowiadali. Byli nieźle wkurzeni. Kiedy podeszłam wystarczająco blisko aby mieć najwyraźniejsze spojrzenie na tę sytuację przykucnęłam i obserwowałam.  Po prawej stronie stał zaparkowany duży, potężny, czarny samochód terenowy. Obok niego stało trzech facetów, a naprzeciwko  nich jeszcze jeden. Myślałam, że to zwykłe męskie spotkanie w lesie ale jedna rzecz, którą zobaczyłam natychmiastowo pozbawiła mnie dalszych złudzeń.
W mgnieniu oka jeden z tych stojących obok auta wyciągnął pistolet. Zakryłam sobie usta ręką aby nie wydać z siebie żadnego jęku. Blask księżyca skutecznie omijał jego twarz. Za nic nie mogłam jej dojrzeć. Celował prosto w czoło chłopaka. Pojedyncze łzy zaczęły spływać po moim policzku. Nie miałam zamiaru być świadkiem morderstwa. Pozostała dwójka miała wszystko głęboko gdzieś. Perfidnie patrzyli się na zaistniałą sytuację. Nagle usłyszałam huk. Strzelił. Ten facet naprawdę to zrobił. Zabił człowieka. Po chwili odezwał się. Jego głos przeszył całe moje ciało. Wydawał mi się dziwnie znajomy.

- Cóż, takie życie. Na drugi raz nauczy się oddawać kasę na czas. Sprzątnijcie ten bałagan. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. - po tych słowach klęknął, uniósł rękę i poklepał ciało chłopaka po ramieniu. Kiedy wstawał coś podłużnego wypadło mu z kieszeni lecz ten tego nie zauważył tylko wsiadł do samochodu czekając na swoich towarzyszy. Ci natomiast niezgrabnie pakowali ciało do bagażnika i zasypywali ślady krwi śniegiem i liśćmi. Po dłuższej chwili odjechali. Serce biło mi niemiłosiernie. Właśnie byłam świadkiem zabójstwa. Nie odważyłam się niczego zrobić. Może ten chłopak mógłby żyć. Byłam tchórzem. Po około pięciu minutach czuwania wyszłam ze swojego ukrycia. Moje stopy już całkowicie zamarzły nie wspominając już o dłoniach. Oddech miałam przyspieszony. Przypatrywałam się miejscu, gdzie jeszcze kilkanaście minut temu stał chłopak, potem leżało jego ciało, a teraz śnieg. Zapewne nawet go nie pochowają, wyrzucą na jakieś wysypisko zapakowanego w foliowy worek, czy zakopią w lesie. Z pewnością nie zasłużył na aż tak okrutny los. Nie miał nawet chwili by cokolwiek wyjaśnić. Był bezbronny. Kiedy tak stałam przypomniałam sobie o tej rzeczy, która zgubiła swojego właściciela. Natychmiastowo zaczęłam przeczesywać wzrokiem ziemię wokół mnie. Po chwili zauważyłam ją. Wyciągnęłam rękę. Był to telefon. Trzymałam w dłoni komórkę mordercy. Ostrożnie odblokowałam ekran. Ku mojemu zdziwieniu nie założył żadnych zabezpieczeń. Pierwszą rzeczą jaką odważyłam się sprawdzić były kontakty. Spodziewałam się milionów numerów pod tytułem " diler nr.5423" czy coś takiego, nie wiem. Ujrzałam tylko jeden. 
"Ell."
Moje serce zaczęło łomotać. Musiałam śnić. Weszłam w kontakt i sto razy czytałam ten sam numer.  M ó j  numer. 
Nie wiedziałam co mam myśleć na ten temat. To było wręcz niemożliwe. Nie zastanawiając się dalej weszłam w wiadomości. Z oczu popłynęły potoki łez. Na wyświetlaczu zagościły wszystkie sms'y jakie dostawałam. 
To był telefon "K"

Wracałam szybkim krokiem. Kierowałam się w stronę komendy policji. Mając tak niezaprzeczalny dowód z łatwością powinni mi uwierzyć w to co przeżyłam i w to co 
w i d z i a ł a m. Czułam jak łzy zamarzają na mojej twarzy wraz z pozostałościami po makijażu. Ulice były puste. Jakby całe miasto nagle przepadło. Jakby nie istniało. Jezdnie były zasypane. Nogi grzęzły mi w śnieżnych zaspach. Byłam wyczerpana nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Rozmyślałam nad tym co "K" teraz robi. 
Czy mnie widzi? 
Próbowałam pocieszać się tym, że z pewnością ma teraz ważniejsze sprawy na głowie niż chodzenie za jakąś małolatą, która nie potrafi zrobić czegokolwiek ze swoim życiem. Nieoczekiwanie wpadłam na czyjąś sylwetkę. Spojrzałam w górę.
 Tego teraz mi akurat najbardziej brakowało...
 Zielone oczy przewiercały mnie na wylot. Chciałam go jak najszybciej ominąć lecz chwycił mnie za ramię i przyparł do ściany budynku. Milczałam. Bałam się go sprowokować. Jednak wrócił. Po tym wszystkim był. I stoi naprzeciwko mnie. Ostatnim razem zagroził, że dowie się co ukrywam. 
Lecz jaką rzecz tak na dobrą sprawę skrywałam? Byłam w pełni bez winy. Z pewnością nic na mnie nie znalazł. Para z naszych ust po kilku sekundach lotu mieszała się ze sobą tworząc jeden szary obłok. Od paru minut nie odezwaliśmy się do siebie.
- Nic nie mówisz? - zapytał.
- Nie mam ci nic do powiedzenia. 
- To wyjaśnij chociaż co się stało. - nie odpuszczał. 
- Nic się nie stało. - nie zamierzałam mu powiedzieć czego byłam świadkiem.
- Z tego co widzę jesteś ostoją spokoju.- zmroził mnie wzrokiem.
- Co ci do tego?! - wybuchłam - Co cię to obchodzi?!
- Ty mnie obchodzisz! - ryknął ciągnąc się za włosy. Był wyraźnie poirytowany.
- Nie było cię przez dwa pieprzone miesiące! Co ty sobie wyobrażasz?! Że jak wrócisz to rzucę ci się na szyję i będę dziękowała Bogu, że raczyłeś się pojawić?! 
- Wcale tak nie myślę! Boże, ty niczego nie wiesz! Nie masz o niczym pojęcia! - wydarł się. Po tych słowach puścił mnie i poszedł w przeciwną stronę. Stałam sparaliżowana w miejscu. Harry był z tego rodzaju ludzi, których wypowiedzi należy sobie dokładnie przemyśleć aby znaleźć ich sens. W końcu ruszyłam do mojego wcześniej zamierzonego celu. Kiedy byłam już praktycznie pod komendą telefon, który znalazłam zaczął wibrować. Na wyświetlaczu automatycznie pojawiła się treść wiadomości, którą dostałam. W tej chwili moje serce stanęło.

Nawet nie próbuj. Myślisz, że mam tylko jeden telefon? Szkoda by było jakby któreś z twoich bliskich podzieliło los naszego niedawno zmarłego kolegi.
Nieprawdaż? 

                                                                             K. 


***
Chciałabym Was ogromnie przeprosić. Ostatnio w ogóle nie miałam chociażby chwili na pisanie. Nauczyciele nie dają nam spokoju...
Na szczęście niedługo wystawienie ocen i już chyba raczej nie oderwę się od laptopa. :)
Mam nadzieję, że ten rozdział nie należał do tych "nudnych" i, że się Wam spodobał. Liczę na Wasze komentarze! xoxo






niedziela, 11 maja 2014

ROZDZIAŁ 21

Ostatnie tygodnie pozbawione były jakichkolwiek wrażeń. Rodzice próbowali odnowić ze mną utracony kontakt, remontowali dom. Luke jakby nigdy nic pracował i czasami spotykaliśmy się na kawę.  Dokładnie szesnaście dni temu zmuszeni byliśmy oddać Lux’a. Oboje mieliśmy zbyt dużo na głowie aby zajmować się jeszcze psem. Trafił do spokojnej rodziny gdzie z pewnością poświęcą mu więcej czasu niż my. Owszem, płakałam. Bardzo. Ale to była najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć. Prawda?

Wszyscy powrócili do własnego trybu życia, a ja?                                                        Męczyłam się. Żyłam z pewną obawą. Tak dokładnie sama nie wiedziałam czego się bałam. Od tych dwóch miesięcy ani razu nie zauważyłam Harry’ego czy jego znajomych. Zupełnie jakby się rozpłynęli, jakby   z a p o m n i e l i.  Codziennie chodziłam z Chloe i resztą na kawę do pobliskiej kawiarni lecz za każdym razem odruchowo obracałam się aby sprawdzić czy nic podejrzanego się nie dzieje. Zawsze 
 n i c. Czasami zastanawiałam się czy przypadkiem już nie umarłam. Słyszałam kiedyś od pewnej koleżanki, że niektóre duchy pałętają się po ziemi nie świadome tego, że nie żyją.                                                    
Może i ja jestem już duchem?

Był grudzień. W telewizji pojawiły się już tak długo oczekiwane świąteczne reklamy. Każdy żył już tylko tym co miało wydarzyć się za dokładnie  dwadzieścia pięć dni. W sklepach od rana do wieczora tworzyły się ogromnych rozmiarów kolejki. Ludzie kupowali prezenty pomimo, że było jeszcze masę czasu aby to zrobić. A ja zatrzymałam się w miejscu. Te życie było nudne. Każdy wiedział co wydarzy się jutro, czy za dwa tygodnie. Jakby co roku powtarzali te same sytuacje. Jakby dziesiątego zaplanowali listę gości na kolację, piętnastego zaczęli przemyślenia dotyczące prezentów. Jakby szesnastego  przystrajali choinkę, a dwudziestego robili zakupy.  Wszystko wiedzieli. Czy brakowało mi tamtej adrenaliny?                                Odpowiedź najbardziej mnie niepokoiła... 


Wracałam właśnie ze spotkania z Perrie. Byłyśmy w centrum handlowym aby kupić Eleonor jakiś prezent na urodziny, które miała za pięć dni. Chloe niestety się rozchorowała. Przez co musiałam co dwa dni chodzić do niej żeby podać jej lekcje. Przechodziłam właśnie obok sklepu jubilerskiego. Zazwyczaj nie pociągało mnie do biżuterii lecz zauważyłam coś naprawdę niebiańskiego. Podeszłam bliżej. Na wystawie, wśród dziesiątek łańcuszków i pierścionków leżał obiekt mojego pożądania. 
Na czerwonej, aksamitnej poduszeczce. Delikatny srebrny łańcuszek. Był piękny. Zawieszka stanowiąca główną część dzieła przedstawiała drobną jaskółkę.  I w tamtym momencie znowu to poczułam. Coś co nie nawiedzało mnie od bardzo długiego czasu. Znowu czułam się obserwowana.  Krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach.  Adrenalina podskoczyła. Ostrożnie przeskanowałam obszar wokół mnie. Znowu nic. Czy można było być uzależnionym od emocji?

Wróciłam do domu koło osiemnastej. Rodzice czekali na mnie z kolacją. Widać, że się starają. Stół jak zwykle był nienagannie przystrojony. Pokaźnych rozmiarów kurczak prężył się na srebrnym talerzu. Sztućce, szklanki - wszystko w wyznaczonych miejscach i odstępach. Zaczęłam się zastanawiać, czy moi rodzice nie mają jakieś obsesji na punkcie porządku. Podczas posiłku wymieniliśmy może z pięć zdań. Nadal czułam do nich żal za to, że ukrywali przede mną prawdę. Może gdybym wiedziała wcześniej mogłabym uniknąć tych wszystkich zdarzeń. Przypatrywałam się im dokładnie. Na pierwszy rzut oka niezbyt się zmienili. Lecz gdyby przyjrzeć się lepiej to można było zauważyć objawy stresu, którego doświadczyli dwa miesiące temu. Widoczne zmarszczki na czole, wychudzone twarze. Dotąd nie mam zielonego pojęcia jak i czy w ogóle spłacili zaległy dług. 
Wstałam od stołu po pół godzinie męczarni i udałam się do swojego pokoju. Musiałam przygotować się na jutrzejszy test z matematyki. Usiadłam przy biurku i zabrałam się za przeglądanie notatek. Nie mogłam zebrać swoich myśli w całość. To uczucie w centrum handlowym na pewno było czymś spowodowane. Nie wymyśliłam sobie tego. Chociaż może to była po prostu moja paranoja. Może byłam aż tak spragniona emocji, że sama sobie to podświadomie stworzyłam? Na pewno nie byłam wariatką, chyba...

Nazajutrz tak jak każdego poprzedniego dnia dokładnie o szóstej czterdzieści pięć zwlekłam się z łóżka. Moje dni były czystą rutyną. Powtarzały się praktycznie bez żadnej zmiany. Tak samo jak wczoraj, o siódmej trzydzieści byłam w szkole. Przywitałam się z dziewczynami i weszłyśmy do klas. Tak jak zwykle musiałam zostać po lekcjach na dodatkowe zajęcia z angielskiego. Rodzice praktycznie zmusili  mnie do uczęszczania na nie. Byłam jedyną osobą na tym kursie. No cóż, nie każdy ma aż tak ambitnych rodziców. Trwały zwykle godzinę i kończyły się równo o szesnastej. Pragnęłam jedynie jakieś zmiany. Czegoś co odwróciłoby ten dzień do góry nogami. Czegoś co w przyszłości się już nie powtórzy i należy czerpać z tego wszystko co możliwe aby dokładnie to zapamiętać. Kiedy opuszczałam szkołę ilość śniegu przysłaniała świat. Wszystko było białe. Słońce już dawno zaszło, a latarnie oświetlały wytyczone części chodnika. Szłam powolnym krokiem. Nie miałam się dokąd śpieszyć. Naciągnęłam kaptur na głowę. Lodowe płatki wpadały do moich oczu przez co zmuszona byłam je mrużyć. Nigdy nie spodziewałabym się, że skończę właśnie tak. Jako zupełnie przeciętna dziewczyna, której życie nie różni się niczym od życia tysięcy innych kobiet.  Moje stopy zostawiały głębokie ślady w warstwie białego puchu. Nagle jakby znikąd w moje plecy trafiła śnieżka. Zdezorientowana odwróciłam się do tyłu. Nikogo nie zauważyłam. Jedynie usłyszałam cichy ale gruby śmiech. Ten ktoś właśnie miał ze mnie niezły ubaw. Uznałam, że to zwykłe żarty niedojrzałych nastolatków naszpikowanych hormonami i ruszyłam dalej w drogę. Moją uwagę przyciągnęło pewne okno oświetlone białymi, małymi lampkami. Zatrzymałam się. W środku ujrzałam rodzinę. Matkę, ojca i córkę. Siedzieli na kanapie przy kominku i grali w jakąś grę planszową. Byli szczęśliwi. Zupełnie jak ja kilka lat temu. Nasze święta nie mogły liczyć się z innymi. U nas zawsze było najpiękniej i najsmaczniej. Potrząsnęłam głową aby pozbyć się natarczywych myśli. Nie mogłam powracać do tak odległej przeszłości. 
Ale przecież moi rodzice nadal mnie kochają, prawda?

Leżałam na łóżku i błądziłam w moim laptopie. Nie wiedziałam za co się wziąć. Wszystko co miałam zrobić już dawno załatwiłam. Ostatnio kiedy miałam identyczną sytuację skończyło się na tym, że zużyłam wszystkie moje karteczki samoprzylepne tworząc abstrakcyjne wzory na dywanie. Nigdy nie zapomnę miny mojej mamy kiedy to ujrzała. Następnie przez pół godziny odklejałam je. Każdą powoli, po kolei. Moje rozmyślania przerwał sygnał sms'a. Wiadomości dostawałam od wielkiego dzwonu, a jak już to tylko od jednej z trzech moich koleżanek. Pomyślałam, że to znowu Chloe z pytaniem kiedy znowu do niej przyjdę aby podać lekcje i notatki. Leniwie chwyciłam telefon i otworzyłam nadesłaną wiadomość. 
Myliłam się. I to bardzo.



Nigdy nie zapominam o starych, dobrych przyjaciołach. 
Ja tęskniłem, a Ty?

                                                                                   K.




Nie wierzyłam własnym oczom. Byłam pewna, że odpuścił. Chociaż ostatnia wiadomość jaką od niego otrzymałam jakoś nie specjalnie na to wskazywała. 
Nie wiedziałam co czuję. Po części obawiałam się jakie atrakcje przyszykował dla mnie "K" ale odczuwałam coś jeszcze. 
Ekscytację.

Tego wieczora nie mogłam zasnąć. Moje życie znajdowało się właśnie na krawędzi toru kolejki górskiej. Jeden centymetr, dwa i kolejka zjeżdżała pionowo w dół z niewiarygodną prędkością. Adrenalina. Strach. Odczucia. Tego potrzebowałam. Nie wiedziałam jedynie jednego. Czy wraz z powrotem "K" ukaże się również i  H a r r y? 
Czy to właśnie  o n  był istotą, która nadawała mojemu życiu tempa?


***
Katy Perry potrafi nieźle natchnąć. Serio...
Mam  o g r o m n ą  nadzieję, że Wam się spodobało.  Jaram się tym co ukaże się w następnym rozdziale! 
Liczę na Wasze komentarze słonka! xoxo 

piątek, 2 maja 2014

ROZDZIAŁ 20



Kiedy go wreszcie ujrzałam ogromnych rozmiarów kamień spadł mi z serca. Może nasza rozłąka nie trwała nie wiadomo jak długo ale mi, dni dłużyły się wyjątkowo uciążliwie. Stał w przedsionku jakby dopiero co wszedł. Myślałam, że zobaczę na jego twarzy ogromny uśmiech lecz widziałam tylko to, że był wściekły. Nie miałam pojęcia na co...

- Elle? - powiedział twardo - Musimy porozmawiać. - Nie czekając na moją odpowiedź wyciągnął mnie z domu. Szliśmy równym krokiem w stronę parku. Gwiazdy oświetlały nikłe ścieżki biegnące po parku i niestety ponurą twarz Luke'a. Był cały spięty. Widocznie chyba nie wszystko podczas wyjazdu przebiegło po jego myśli. Zatrzymał mnie nagle i przyparł do drzewa. Nie wiedziałam co się dzieje. Nigdy się tak nie zachowywał. Położyłam dłonie na jego klatce aby jak najbardziej zwiększyć odległość między nami. Powinnam teraz siedzieć w domu i zastanawiać się nad wymówkami, które będę zmuszona zafundować Chloe w szkole następnego dnia, a nie siedzieć w parku z nieźle wkurzonym "bliskim przyjacielem".
- Dlaczego dzisiaj się z nim spotkałaś? - jego wzrok zabijał mnie wewnętrznie. 
- O czym ty mówisz? - próbowałam udawać, że nic się nie stało. 
- Elle, nie pogrążaj się. - zacisnął mocno szczękę. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Bałam się go.
- Spotkaliśmy się przypadkiem.
- Czy ty siebie słyszysz Elle?! - ryknął. Ptaki, które znajdowały się w pobliżu poderwały się do lotu. - Odpowiedz mi! 
- Ja, nic złego nie zrobiłam. - powiedziałam ciszej. Nie chciałam go jeszcze bardziej wyprowadzić z równowagi.
- Jak to nic?! Właśnie, że zrobiłaś Elle! Spotkałaś się ze Styles'em! 
- My puszczaliśmy tylko statki. - zabrzmiało to tak żałośnie i dziecinnie, że od razu skarciłam się w myślach. Na moją odpowiedź Luke wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Po chwili opanował się, a jego wzrok znów mnie zabijał. 
- Ja pałętam się po tym jebanym kraju aby zapewnić ci bezpieczeństwo, a ty spotykasz się z chłopakiem, który cię prześladuje, Elle! 
- Nie chciałam. Przepraszam cię Luke. - Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. W głębi duszy wcale nie żałowałam tego spotkania z Harry'm. Wiem, że było to nie odpowiedzialne ale przecudowne. W pewnym sensie... Jego ciepła dłoń starła płyn z polika i delikatnie go masowała. Zdecydowanie miał wahania nastroju.
- Nie rozklejaj się tylko obiecaj, że już nigdy się z nim nie spotkasz.
- Obiecuję.  - przytulił mnie czule. Martwił się.
- Chodź, wracamy do domu. - powiedział już znacznie delikatniej. Chwycił moja dłoń i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nagle przypomniałam sobie o jednej naprawdę ważnej rzeczy.
- Luke?! Co ty zrobiłeś z Lux'em?
- Myślisz, że wszyscy są tak samo nieodpowiedzialni jak ty? Na czas mojego wyjazdu był u pani Bein, mojej sąsiadki. Ale wiesz, dzięki, że się nim zainteresowałaś. - wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. Jak mogłam zapomnieć o własnym psie? Kiedy dotarliśmy do domu Luke nawet mnie nie przytulił, nic.  Było już grubo po dwudziestej pierwszej i moi rodzice najwidoczniej znajdowali się w swoim pokoju. Ostatnio nasze relacje nie są zbytnio dobre, ale zawsze są. Weszłam cicho do mojego pokoju i przebrałam się w piżamę. Ułożyłam się wygodnie na łóżku i zaczęłam czytać jedną z moich ulubionych książek. Czytałam przeszło godzinę i sen zaczął mi już poważnie przeszkadzać w odkrywaniu  dalszej historii powieści. Kiedy już prawie odpłynęłam mój telefon zaczął dzwonić. Numer był zastrzeżony. Nie myśląc więcej odebrałam. 

- Halo? - odezwałam się wyraźnie zaspanym głosem.
- Witaj Elle. - usłyszałam bardzo gruby głos. Z pewnością właściciel nie był moim znajomym. 
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.Przepraszam, że ostatnio praktycznie nie przesyłałem ci żadnych wiadomości, ale sama wiesz - praca i te sprawy.  Postaram się nadrobić zaległości. Dobranoc królewno! - usłyszałam już tylko sygnał rozłączonego połączenia. Wiedziałam kim była  t a  osoba.


Czy "K" dostał w pakiecie darmowe minuty?!

Nazajutrz wstałam wcześniej niż zwykle. Chciałam kupić Chloe, Perrie i Eleonor kawę aby chociaż trochę je udobruchać. Po wyszykowaniu się zeszłam do kuchni. Zdziwiłam się, że o tak wczesnej porze moi rodzice będą w pełni ubrani i gotowi do wyjścia do pracy. Posłałam im wymuszony uśmiech i wzięłam się za szykowanie sobie śniadania. Po jakże obfitym posiłku składającym się głównie z plasterków sera i winogron wyszłam na podjazd. Wsiadłam do mojego samochodu i ruszyłam do kawiarni. Zaparkowałam na jednym z nielicznych wolnych miejsc i weszłam do środka. W oka mgnieniu moja szczęka już była na podłodze. Przy jednym ze stolików siedzieli  o n i.  Odwróciłam się szybko i czym prędzej wyszłam z kawiarni. Modliłam się aby żaden z nich mnie nie zauważył. Jeszcze tego by mi brakowało. Obiecałam Luke'owi, że będę trzymać się z daleka od Harry'ego, a znając go miał raczej na myśli Harry'ego i całą jego zgraję. Wsiadłam do samochodu i głośno odetchnęłam. Niezły początek tygodnia. Kiedy ruszałam zauważyłam, że "kłopoty" właśnie wychodzą z budynku. Wjechałam już na ulicę i wtopiłam się w resztę samochodów. Nie powinni mnie zauważyć. Miałam jeszcze godzinę do rozpoczęcia pierwszych zajęć. Spokojnie mogłam podjechać do innej kawiarenki. Po szczęśliwym zakupieniu moich "prezentów" skierowałam się do szkoły. Kiedy miałam wysiadać mój telefon zaczął dzwonić. Nie patrząc na to kto dzwoni odebrałam. Po usłyszeniu pierwszych słów powitania po raz kolejny miałam ochotę się po prostu zarżnąć...

- Oh, Elle. Coś dzisiaj wcześniej wyszłaś z domu. - znów ten sam głos co wieczorem.
- Owszem. Czego chcesz? - próbowałam brzmieć poważnie ale w środku zżerało mnie ze strachu i obaw.
- Jak by ci to powiedzieć... - zamyślił się - Moja praca jest strasznie nudna. Pisanie sms'ów wbrew pozorom bardzo wyczerpujące. Powinnaś być z siebie dumna Ell. Jesteś moją codzienną dawką niezapomnianych atrakcji.
- Jesteś chory.
- Może tylko lekko podziębiony, ale dziękuję, że się troszczysz skarbie.
- Nie nazywaj mnie tak.
- To już zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Czyżby wczoraj Luke nie był w nastroju  do dłuższych rozmów? Tak mi przykro. On też przechodzi trudne chwile Ell. Spróbuj go zrozumieć. Nie każdy potrafi poradzić sobie z nieznośnym braciszkiem.
- Luke nie ma brata. - powiedziałam twardo. Nie ma przynajmniej takiego, o którym wiem...
- Hmm no cóż. Bywa. Nie myśl, że zobaczysz i zrozumiesz cały wszechświat Elle.
- On mi mówi o wszystkim. Wiedziałabym. - upierałam się. 
- Niespodzianka! Jednak nie każdy cię kocha tak bardzo jak myślisz. Lecz wiedz jedno. Ja zawsze przy tobie będę. - rozłączyłam się. 
Nie chciałam go już dłużej słuchać. To było niemożliwe. On nie ukrywałby przede mną tak istotnej informacji. Znałam go od dziecka. Pewna tego, iż "K" blefuje ruszyłam do szkoły. Na korytarzu odnalazłam moje przyjaciółki i wręczyłam napoje. Oczywiście nie obyło się bez oczywistych pytań typu 
"Co się z tobą działo?" albo " Gdzie przez ten czas byłaś?" lecz nie zagłębiały się już dalej w historię ostatniego tygodnia. Przez prawie cały dzień nie zauważyłam nikogo niepokojącego. Harry i jego kumple chyba najwyraźniej nie przyszli na zajęcia. Chloe i reszta zwolniona była dzisiaj z angielskiego i musiałam sama spędzić ostatnią przerwę. Wyjmowałam właśnie potrzebne mi podręczniki z mojej szafki kiedy poczułam mocny zapach męskich perfum. Poznałabym je wszędzie. Harry. Jego dłoń dotknęła mojego biodra, a druga odgarnęła włosy z szyi na jeden bok. Niespodziewany dreszcz przeszedł przez całą długość mojego ciała. Odwróciłam się do niego przodem. 
Był  uśmiechnięty tak samo jak wczoraj nad strumykiem. Zmierzyłam jego sylwetkę wzrokiem. Jak zwykle ubrany był w przetarte już czarne spodnie i białą koszulkę przez, którą prześwitywały jego tatuaże. Przypomniałam sobie słowa Luke'a. On chciał dla mnie najlepiej. Prawda? Wysunęłam się z objęcia chłopaka i szybkim krokiem ruszyłam w stronę sali, w której miały odbyć się moje zajęcia. Nie musiałam patrzeć się za siebie aby mieć pewność, że buzia Harry'ego jest teraz szeroko otwarta ze zdziwienia. W sumie ja też byłabym na jego miejscu lekko skonsternowana. Wczoraj idealnie spędziliśmy razem czas, gadaliśmy i śmialiśmy się. A dzisiaj? Nawet się do niego nie odezwałam. Może gdyby nie ostrzeżenia mojego przyjaciela miałabym ogromne wyrzuty sumienia ale teraz kiedy mi to wszystko powiedział, nie czuję się tak źle. Lekcja pomimo tego, że była przeraźliwie nużąca minęła dosyć szybko. 
Szłam pośpiesznie do domu. Chciałam mieć już za sobą wszelkie zadane dzisiaj prace domowe. Przez całą drogę czułam się obserwowana. Usłyszałam ciężkie kroki za mną. Nie musiałam się odwracać aby zobaczyć kto to. Wiedziałam kto jest tą osobą, i wcale się nie cieszyłam.

- Elle. - powiedział twardo. Mogłam przypuszczać, że moje dzisiejsze zachowanie nie zastanie mi zapomniane. Zatrzymałam się. Stałam tyłem do niego. Chwycił mnie za ramię i w ten sposób znalazłam się z nim twarzą w twarz. - Elle. - powtórzył. Nie uzyskał ode mnie żadnej odpowiedzi. Przecież obiecałam... - Elle do cholery odezwij się do mnie! - nadal nic. Cisza. - Co się stało? Wczoraj było idealnie. Wiesz o tym! - nawet przez krótką sekundę nie przyszło mi na myśl aby mu odpowiedzieć. Miał rację...
- Dobra, jeżeli nie masz zamiaru mi odpowiadać to ok. Wezmę to za potwierdzenie, ale wiedz, że i tak się dowiem o co chodzi. - powiedziawszy to w końcu puścił moje ramię. Piekło niemiłosiernie. Patrzyłam przez krótką chwilę jak odchodzi. Samotna łza zamajaczyła w moim oku. Nie mogłam przez niego płakać. Nie mogłam płakać dlatego, że miał rację. 
W kieszeni mojej kurtki rozbrzmiał mój telefon. Nawet nie musiałam zgadywać.

Być może wstał lewą nogą... 
Jego nie oszukasz. Mnie z resztą też. Dowiemy się o tobie całej prawdy. Jeśli nie po dobroci to wyrwiemy ją z ciebie siłą. Wybieraj, czas mija...

                                                                                      "K"


***

Dziękuję za ostatnie komentarze. Z nimi tworzyło się o niebo lepiej. Co dziwne cały ten rozdział napisałam przy piosenkach z "Mamma Mia!"... Nie nic. :) 
Mam nadzieję, że się Wam spodobało i liczę na Wasze komentarze. Wbrew pozorom są jednak dla mnie ważne. xoxo