piątek, 5 września 2014

ROZDZIAŁ 32

***

Na wstępie chciałam Wam ogromnie podziękować za cierpliwość. Przez miesiąc nie publikowałam żadnego rozdziału, ale regularnie wchodziłam na blogger'a i widziałam, że jakich ruch w statystykach jednak był i to czasami wcale nie mały. Moja przerwa w pisaniu i publikowaniu spowodowana była potrzebą odsapnięcia i zastanowienia się nad dalszym losem bloga. Zadecydowałam, że postaram się zakończyć to opowiadanie i bardzo chciałabym zacząć nową, w pełni przemyślaną i oryginalną historię. Przyznałam sama przed sobą, że tematyka tego opowiadania nie jest jakoś specjalnie zjawiskowa ani też niespotykana. 
Pierwsze rozdziały były pisane chaotycznie i na czystym spontanie. Nie podeszłam do tego na tyle poważnie aby wstęp był bardziej profesjonalny. Zadbam o to w drugim opowiadaniu i do końca tego bloga. 
O dalszych krokach co do następnej historii będę informowała Was na bieżąco. 
Jak na razie życzę wszystkim wspaniałego roku szkolnego i dużo wytrwałości.
Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu. 
Ja osobiście jestem z niego strasznie dumna.
Pozdrawiam! x


***



Jego stopy twardo stąpały po ziemi. Oczy były przepełniona złością. Nie odważyłam ruszyć się nawet o milimetr. Usłyszałam kroki tuż za mną. Aloesowy zapach owinął się wokół mnie. Ashton. Nie wiem czy powinnam się czuć trochę pewniej czy nie. Harry zatrzymał się dwa metry przede mną. Jego skórę okrywała koszula w kratę, którą założył kiedyś do szkoły. Pamiętałam to. Po chwili odezwał się, zduszonym głosem.
- Elle, chodź za mną. Nie odzywaj się. - posłusznie kiwnęłam głową i poszłam za chłopakiem. Stawiał szybkie i duże kroki. Ledwo za nim nadążałam. Wyszliśmy już z budynku dawnego tartaku i skierowaliśmy się w stronę pobliskiego lasu. Moja krew dudniła w żyłach. Sytuacja nie była raczej przyjemna. Chłodny wiatr rozwiał moje włosy. Usta miałam spierzchnięte, a palce zamarzały schowane w rękawach kurtki, którą chwyciłam jeszcze przed wejściem Harry'ego do hali. Szedł szybko, jakby nie przeszkadzał mu ani chłód, ani nierówne podłoże. Weszliśmy do lasu. Potknęłam się kilka razy o wystające korzenie drzew. On natomiast maszerował prosto. Nawet jeden raz nie obejrzał się za siebie. Sprawa musiała być naprawdę poważna. Denerwowałam się, bardzo. Powinnam była już dawno być w domu. Moja matka zapewne osiwiała już ze strachu i złości. Miałam w sumie zostać u matki Summer. Niepotrzebnie narobiłam problemu. Modliłam się tylko, że powstrzymają się z zawiadomieniem miejscowej policji do wieczora. Kroczyłam posłusznie dalej. Mój oddech przyspieszył. Szliśmy już dobre dwadzieścia minut. Nagle chłopak zatrzymał się. Nie zauważając tego wpadłam na jego plecy. Posłał mi karcące spojrzenie i ponownie odwrócił się do mnie tyłem. Tego już nie wytrzymałam i krzyknęłam.
- Co ty do cholery robisz?! - echo rozeszło się po całym lesie. Przestraszone ptaki wzbiły się do lotu. On ani drgnął. Stał prosto, jak posąg. Jak idealny posąg...
Ruszył znowu przed siebie. Nie odpowiedział. Nie odezwał się ani słowem. Stałam zamurowana w miejscu. On chyba nie zamierzał nawet na mnie czekać. Nie znałam tej części lasu, w której się znajdowaliśmy. Biały śnieg pokrył wszelkie znaki szczególne, którymi mogłabym ewentualnie kierować się z powrotem w znane mi miejsca. Byłam skazana na orientację Harry'ego. Podreptałam posłusznie za nim. Po kolejnych piętnastu minutach marszu zaczęło mi się nudzić. Stwierdziłam więc, że trafianie stopami w odciski butów chłopaka jest całkiem dobrą zabawą. Musiałam stawiać kolosalne kroki. Zastanawiałam się dokąd mnie prowadzi. Co ma na celu ta wędrówka. Było mi przeraźliwie zimno. Natomiast on nie okazywał żadnych oznak zmęczenia.
Był wytrzymały. Był cierpliwy. Był spokojny.
   Obserwowałam jak para wydobywająca się z moich ust tworzy małe obłoczki. Były jak przy ziemskie chmury. Kawałek nieba dla każdego. Nie liczyłam już jak długo szliśmy. Myślę, że ponad godzinę. 
Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowaliśmy. Zadałam sobie jednak bardzo fundamentalne pytanie. 
Czy ufałam Harry'emu?
Odpowiedzi było kilka...
Gdybym mu nie ufała napewno nie byłoby mnie teraz tutaj. Posłusznie kroczącej za tym chłopakiem dziewczyny, przemarzniętej do szpiku kości. Tylko czy zrobiłam to dlatego, że mu ufałam, czy może dlatego, że się go bałam? Na to pytanie akurat nie znałam odpowiedzi. Czy to źle?
Czy można nazwać kogoś złym, nieodpowiednim dla nas jeżeli budzi wszystkie skrajne emocje. Emocje uśpione przez otoczenie i rutynę. On budził wszystko naraz samą swoją obecnością. 
Mieszał ze sobą strach, obawę ale też pewne podniecenie i fascynację. Był jak skok na bungee. 
Wyłaniał wszelkie ludzkie instynkty i zachowania. Był adrenaliną. Potrzebowałam adrenaliny...
   Skonana marszem zobaczyłam w oddali domek. Konstrukcja zbudowana z bali majaczyła może dwadzieścia metrów ode mnie. A więc to jest zapewne cel naszej tułaczki. Przeniosłam swój wzrok na chłopaka. Na jego ramionach zgromadziło się dużo śniegu opadłego z drzew. Czyli ani razu nie wyjął rąk z kieszeni. Szedł przez godzinę w ogóle nie zmieniając pozycji. Spojrzałam ponownie na domek. W oknach dostrzegłam firanki. Czyli nie był opuszczony przez nie wiadomo ile lat. Ktoś musiał albo w nim mieszkać albo go czasami odwiedzać. Czy to był dom Harry'ego? Nigdy nie zabierał mnie ani do swojego mieszkania ani domu. Przeszliśmy przez nieośnieżony chodniczek. Wspięliśmy się po pokaźnych rozmiarów schodach. Stanęliśmy obok siebie tuż przed drzwiami. Kątem oka spojrzałam na chłopaka. Nawet bałam się wypowiedzieć jego imię. Nie patrzył na mnie. Jego wzrok skierowany był prosto przed siebie. Zastanawiał się. Myślał. Wreszcie okazywał jakieś ludzkie odruchy. Oprócz oddychania i poruszania się. Analizował. Widziałam to po nim. Marszczył brwi tak jak to miał w zwyczaju. Dziwne. Nie znam go jakoś specjalnie długo. Nasza znajomość była urywana, a jednak pozwoliłam mu zaciągnąć się do środka lasu, do jakiegoś domu. W nieznane. Teraz już wiedziałam. 
Ufałam mu. 
Był tajemniczy. Był niedostępny. Był opanowany.
   Z kieszeni spodni wyjął klucz. Jeden samotny klucz. Żadnej przywieszki, niczego. Włożył go do zamka. Przekręcił dwa razy. Ani razu nie patrząc na mnie. Z początku pojawiła się jedna myśl. A może ja śnię? Może to wszystko jest jakimś dziwnym wyobrażeniem? Dyskretnie uszczypnęłam się w palec u lewej ręki.
To była rzeczywistość. Pchnął drzwi, które ze skrzypieniem ustąpiły. Zapach starego drewna i mebli uderzył w moją twarz. Przekroczył próg. Weszłam za nim. Nie zdjął butów, nie zdjął kurtki. Nie odwrócił się.
Zamknęłam za sobą drzwi. Rozglądał się. Patrzył. Badał. Poszłam w jego ślady. 
Ściany były ciepło brązowe, gdzie nie gdzie widziałam kawałki beżu i bordowego. W oknach wisiały wcześniej przeze mnie zauważone koronkowe firanki. Były bardzo misternie zrobione. Na przeciw mnie był chyba salon. Musiałam wyciągnąć szyję aby dojrzeć cokolwiek. Jasna podłoga z drewna sosnowego jeszcze bardziej podsycała klimat tego miejsca. Widziałam liczne ramki ze zdjęciami. Na parapecie stały pamiątki, puste doniczki po kwiatach. Przełknęłam ślinę. Spojrzałam na bok. Na ścianie wisiało zdjęcie. Przypatrzyłam się dokładniej. To było niemożliwe. 
Na zdjęciu ujrzałam piękną dojrzałą kobietę tulącą do siebie nastoletnią dziewczynę i małego chłopca.
To był  o n.  
Harry.
    Nie odezwałam się. Nie miałam odwagi. Moja pewność siebie, złość nagle wyparowały. Byłam w rodzinnym domy Harry'ego. Teraz już nie bałam się wymówić tego imienia. Teraz po prostu nabrało innego znaczenia. To znaczy, że on też mi ufał. Pokazał mi część siebie. Swoje miejsce. 
Odwrócił się do mnie. Znowu ujrzałam jego twarz. Z pewnością było to dla niego ciężkie. Raczej nie przychodził co tydzień do tego domu aby pograć sobie z przyjaciółmi w pokera. 
Po jego czole spływały krople roztopionego śniegu. Skanował moją twarz. Marszczył brwi. Myślał. 
Ta czynność oznaczała, że jest jednak ze mną nie tylko ciałem. Nie byłam tylko pewna tego co wobec mnie zamierzał. Wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Bez zawahania ujęłam ją. Zrobił jeden krok w tył. Potem kolejny i kolejny. Szłam posłusznie. Tym razem ani razu nie stracił kontaktu wzrokowego ze mną. Szedł tyłem. Nie potknął się ani razu.
Był skupiony. Był zrównoważony. Był bezbłędny.
Dotarliśmy do jakiegoś oddalonego pokoju. Harry otworzył drzwi. Wszedł do środka nadal patrząc wprost na mnie. Nie byłam pewna ani jednego mojego kroku. Ujrzałam ściany przyozdobione plakatami różnych zespołów. Niewielkich rozmiarów biurko, na którym nadal znajdowały porozrzucane ołówki i kredki. Na środku był dywanik z imitacją kosmosu. Do niespecjalnego żyrandolu przymocowany był statek kosmiczny, a do sufitu poprzyklejane zostały gwiazdki świecące w ciemności. Naprzeciw mnie stało łóżko. Pościel nadal nie zdjęta. Kolorowa, w planety. To był pokój małego chłopca, który nie mógł pogodzić się z tym, że rośnie, że się zmienia. Chciałby dalej żyć tym co było, a nie tym co jest.
Był ciekawski. Był radosny. Był odkrywcą. 

środa, 30 lipca 2014

ROZDZIAŁ 31

Przełknęłam ślinę. Zapowiadało się naprawdę poważnie. Nie wiedziałam skąd nagle Liam wziął się w Holmes Chapel. Czy jest może z nim Chloe? Skanowałam jego twarz dając jednocześnie znak aby kontynuował. Dłonie zaciśnięte na kierownicy ukazywały już białe kostki. Na zewnątrz nie było śladu nikogo żywego. 
- Jeśli myślisz, że zapomniałem o tej sytuacji, w której przyczyniłaś się do uratowania mojego tyłka w tym zaułku to się grubo mylisz. Nie lubię mieć niespłaconych długów. Powiedzmy, że przed chwilą wyrównałem nasze rachunki. Nie chcę abyś szukała teraz powodów dla, których jestem w tej dziurze, ani skąd wiedziałem co się stanie. Odwiozę cię teraz do domu, a ty o wszystkim zapomnisz. Pójdziesz grzecznie spać i nie będziesz węszyć. Jasne? - przytaknęłam ruchem głowy. Odjęło mi mowę. Jego głos mroził wszystko wokoło. Był bardzo stanowczy i w pełni przekonany do słów, które powiedział. Nie miałam nic więcej do dodania. Liam chyba też uznał, że nasza rozmowa została zakończona. Odpalił silnik i ruszyliśmy do mojego domu. Po drodze minęliśmy samochód pozostawiony przez tych facetów, którzy walają się już zapewne pod ziemią. Liam jakby czytał w moich myślach powiedział:
- Akurat potrzebne jest nam takie nowe auto. Będzie z niego dobry pożytek.
- Nam? - zapytałam lekko drżącym głosem niepewna odpowiedzi chłopaka. 
- Zamknij się i wysiadaj, jesteśmy już na miejscu. - Odpowiedział zirytowany. Otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Przed zamknięciem powiedziałam jeszcze ciche "dziękuję". Szłam w stronę podjazdu. Śnieg skrzypiał pod moimi nogami. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu. Była już dwudziesta pierwsza. Przeniosłam wzrok na dom. Nie widziałam ani jednego zapalonego światła. Oznaczało to, że rodzice jeszcze nie raczyli wrócić i będę musiała czekać na nich pod drzwiami jak pies. Wypuściłam powietrze sfrustrowana swoją obecną sytuacją. Przeszłam przez ogrodzenie i przykucnęłam pod wejściem do domu. Para wydobywała się z moich ust za każdym razem kiedy zaczerpnęłam powietrza. Było mi piekielnie zimno. Nie powinnam była wychodzić z domu mamy Summer. Choć wtedy zapewne cała ta zgraja popaprańców przyjechałaby pod adres wskazany przez "". Właściwie, to dlaczego nie uderzyli tam gdzie faktycznie się znajdowałam. Przecież "" wiedział gdzie się znajduję, gdyby chciał aby mnie dopadli podałby im prawidłowe dane. Co jeśli oni wcale nie byli od mojego prześladowcy? Lecz w sumie nie mogłam być poszukiwana przez dziesięć tysięcy grup przestępczych w tym kraju. To zupełnie nie realne. Wyjęłam telefon z kieszeni kurtki. Bawiłam się nim dopóki nie pokazał, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. Numer był zastrzeżony. Przełknęłam ślinę i odebrałam. Początkowo powitała mnie cisza. Dopiero po paru sekundach przemówił gruby, zupełnie nie znany mi głos. 
- Elle? - zapytał się. 
- Tak. - próbowałam unormować mój głos lecz wszystko szło na marne. 
- Gdzie jesteś? - szybko analizowałam te pytanie i prawidłową odpowiedź na nie. 
- Nie znam cię. Nie powiem ci. - to spowodowało furię po drugiej stronie połączenia.
- Jak się kurwa pytam to masz mi odpowiedzieć! - ryknął. 
- Nie, nic nie powiem. - odpowiedziałam drżącym głosem. Nie miałam pojęcia co on ode mnie chce. 
- Bawimy się w kotka i myszkę tak? To szykuj się, jadę po ciebie. - połączenie zostało przerwane. Wstałam gwałtownie z miejsca. Kimkolwiek on jest z pewnością domyśli się gdzie się znajduję. Pośpiesznie wykręciłam numer mojej matki. Po kilku sygnałach odebrała. 
- Słuchaj mamo, - nie dałam jej dojść do słowa - ja jednak idę na noc do koleżanki. Kiedy przyjeżdżacie?
- Oh, nie wiedziałam nic o tym Elle. Miałaś zostać u mamy Summer. Proszę abyś następnym razem informowała mnie o tym dużo wcześniej. Zostajemy z ojcem w hotelu gdyż jest zbyt duża śnieżyca i nie będziemy zbytnio ryzykować. 
- Jasne mamo. To dobranoc.
- Do zobaczenia córeczko. - miałam nadzieję, że przyjadą za dziesięć minut i dostanę się jakoś od domu. Choć nie mogę aż tak ryzykować. Miejsce mojego położenia jest wręcz bardzo oczywiste. Musiałam szybko coś wymyślić. Wyświetlacz telefonu znowu się zapalił. Kolejny telefon. Odebrałam nie patrząc na numer. 
- Halo? - zapytałam cicho.
- O mój boże. Ty żyjesz. - ten ktoś z pewnością poczuł teraz ogromną ulgę. 
- Kto mówi? 
- Nie ważne. Podam ci teraz adres, a ty szybko udasz się tam, jasne?
- Nie wiem kim jesteś. Nigdzie nie idę. - powiedziałam twardo. 
- A co jeśli powiem ci, że Harry stoi obok mnie i w napięciu nasłuchuje naszej rozmowy?
- Dalej nie wiem czego ode mnie chcesz. To nie możliwe aby on tutaj był. Blefujesz.
- Elle? Błagam posłuchaj mnie. - powiedział ten dobrze znany mi głos. Harry.
- Harry? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Tak, to bardzo ważne. Nie wiem jakim cudem ale cię namierzyli. Musisz pójść do starego tartaku. - pamiętałam to miejsce doskonale. To tam zawsze z Summer chodziłyśmy kiedy szczególnie nam się nudziło. Było mnóstwo lin i góry trocin, w których się przewalałyśmy. 
- Wiem gdzie to jest. 
- To bardzo dobrze. Idź dobrze oświetlonymi drogami. Szybko. Przed wejściem na teren zakładu będzie czekał chłopak od nas. Poznasz go po zapalonym papierosie. Pośpiesz się. Czekam. - rozłączył się. Nie myśląc dłużej biegiem ruszyłam w stronę ulicy. Przeszłam przez ogrodzenie. Szłam szybkim krokiem aby nie wzbudzać większych podejrzeń. Naciągnęłam kaptur kurtki na głowę. Po raz kolejny w przeciągu trzech godzin czułam się jak w pieprzonym filmie akcji. Nie miałam pojęcia jaką wymówkę zafunduję rodzicom jak nie pójdę jutro do szkoły. Będę musiała coś wymyślić. Cały czas odwracałam się do tyłu. Nikt za mną nie szedł. Na szczęście. Dochodziłam już do brzegu lasu. W oddali widziałam ogromną bramę zabezpieczającą teren zakładu. Dostrzegłam też malutkie, czerwone światełko żarzące się zapewne ze wspomnianego przez Harry'ego papierosa. Chciałam poznać jedynie przyczynę tych abstrakcyjnych wręcz wydarzeń. Kiedy mogłam ujrzeć już zarys twarzy chłopaka rozległ się wystrzał z pistoletu. Podbiegłam do niego szybko czekając na jakiekolwiek wskazówki. Ten wyjął tylko pistolet i celował nim w czarną przestrzeń. 
- Leć do wejścia głównego. - krzyknął kiedy dało się słyszeć drugi wystrzał. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń biegiem pognałam we wskazanym kierunku. Obróciłam się tylko za siebie upewniając się czy chłopak nie został postrzelony. Stał i dalej celował na wszelki wypadek. Ujrzałam olbrzymie drzwi uchylone na trzydzieści centymetrów.  Zwolniłam. Weszłam cicho do środka. Wnętrze wyglądało identycznie jak kilka lat temu. Wiele lin, łańcuchów i trocin. Uwielbiałam zapach drewna. Zobaczyłam kilka męskich sylwetek przede mną. Stali w ciszy i mierzyli się wzrokiem. Chrząknęłam chicho aby zwrócić ich uwagę. Pierwszy spojrzał na mnie chłopak z dłuższymi włosami i niebieskimi oczami. Był w czarnych, obcisłych spodniach i bluzce z długim rękawem spod, której mogłam dostrzec wycinki jego tatuaży. Świdrował mnie wzrokiem. Nie czułam się swobodnie. Dostrzegłam zielone oczy. Doskonale wiedziałam do kogo należały. Jego właściciel podbiegł do mnie i rzucił mi się na szyję. Objął  moją talię rękoma i uniósł do góry. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Nie mogłam powiedzieć, że nie cieszę się z takiego przywitania. Postawił mnie na ziemi i oparł głowę na moim ramieniu wciąż nie wypuszczając mnie z uścisku. Poczułam jego usta bardzo blisko mojego ucha. Jego ciepły oddech owiał delikatnie moją szyję wysyłając po moim ciele dziesiątki tysięcy przyjemnych dreszczy. Po chwili usłyszałam jego głos szepczący wprost do mojego ucha. 
- Jesteś bardzo dzielna Elle. Cieszę się, że tu jesteś. Cała i zdrowa. - uśmiechnęłam się na te słowa. Wypuścił mnie z objęć swoich ramion i odwrócił w stronę innych
. Czułam się bardzo niezręcznie. Znałam jedynie Harry'ego. 
- Elle, poznaj proszę Cody'ego, Ashton'a, Louis'a i Sam'a. - uśmiechnęłam się do nich życzliwie. - Chodź, chyba chcesz trochę wyjaśnień, nie? - przytaknęłam głową. Harry poprowadził mnie po schodach na samą górę. Tutaj było zdecydowanie zimniej niż, na dole. Okryłam się lepiej kurtką. Chłopak usiadł na jednym ze starych materacy. Usadowiłam się na drugim, na przeciw niego. Wziął głęboki oddech. Wiedziałam, że nie jest to dla niego specjalnie proste. Lecz ja też miałam prawo poznać prawdę dotyczącą tych dziwnych wydarzeń dookoła mnie. 
- Elle, wiedz, że nie mogę, a nawet nie powinienem mówić ci wszystkiego. 
- Ja chcę tylko odnaleźć się w tym. Jedynie to.
- Rozumiem cię, naprawdę. Wiesz, że twoi rodzice wcale nie są tacy święci, nie? - przytaknęłam. - Pożyczyli dużo kasy od niewłaściwego człowieka. Tylko, on lubi zabawę. Wykorzystuje niespłacalność twoich rodziców i bezczelnie się tobą bawi.
- Jak to mną?
- Te sms'y, groźby. Podoba mu się to, jak szukasz przyczyny tego wszystkiego. Lecz kiedyś jego cierpliwość się skończy. Przed tym próbuję cię ochronić. Przed jego wybuchem. 
- Dzisiaj rodzice pojechali do banku. - powiedziałam cicho. 
- Miejmy nadzieję, że we właściwej sprawie. - westchnął. 
- Kim ty jesteś? - zapytałam.
- Jak to? - zapytał zupełnie zbity z tropu.
- Jaką rolę odgrywasz w tym całym przedstawieniu. Oprócz tego, że mnie chronisz. Skąd masz te wszystkie informacje, wiesz co robię, gdzie jestem. Co ukrywasz Harry? - słysząc moje słowa wstał. Widać było, że trochę przesadziłam. Nie powinnam wymuszać na nim takich odpowiedzi. Nie przedstawi mi nagle całego swojego życiorysu. Za dużo oczekiwałam. Kopnął leżącą w pobliży skrzynkę, którą pod wpływem jego siły roztrzaskała się o ścianę. Patrzyłam na niego wystraszona jego gwałtownością. 
- Niech cię to nie obchodzi. Chronię twój tyłek więc skończ i nie baw się w detektywa. - wysyczał. Po tych słowach zbiegł na dół. Siedziałam jeszcze dłuższą chwilę na materacu. Zmęczona położyłam się. W tej chwili nie przeszkadzał mi nawet chłód panoszący się wokół mnie. Zalana łzami zasnęłam. 
      Obudziłam się dziwnie wyspana i wypoczęta. Rozejrzałam się dookoła. Nie byłam w tym samym miejscu. Leżałam na skórzanej kanapie, przykryta ciepłą kołdrą i pozbawiona kurtki i butów. Speszyłam się na myśl, że któryś z chłopaków musiał mnie przetransportować i pozbawić odzienia wierzchniego. Wstałam i zobaczyłam wszystkie moje rzeczy leżące tuż obok kanapy. Ubrałam się i ruszyłam na poszukiwania jakieś żywej duszy. Lecz ktoś już mnie znalazł.
- Oh, obudziłaś się. -  rozległ się przyjemny, lekko zachrypnięty głos. Odwróciłam się do tyłu. Stał tam podejrzewam chyba Ashton. Ubrany w obcisłe dżinsy i gruby sweter. Uśmiechnęłam się do niego.
- Tak. Dziękuję za zmienienie mojego miejsca do spania. 
- Ah, widzisz? Dobrze, że to zrobiłem. Dzięki mnie jesteś wyspana. - odpowiedział pobudzony. - Pewnie jesteś głodna. Chodź chłopaki zaopatrzyli nas w jedzenie z macdonalda. Co prawda może nie jest to eco ani bio ale zawsze zapcha żołądek nie? - zaśmiałam się na jego dobór słów. Poszłam w jego ślady i udałam się do innej części hangaru. Był tam ogromny stół na dziesięć miejsc. Zajęłam jedno z nich. Cały budynek z zewnątrz wydawał się opuszczony i zaniedbany. Wcale tak nie było. W części salonowej, połączonej z kuchnią była nawet choinka przystrojona kolorowymi ozdobami i lampkami. Klimat był o dziwo przytulny. Po kilku sekundach przede mną postawiona została taca z przysmakami. Obok usiadł Ash. Jedliśmy i rozmawialiśmy jakbyśmy znali się od dziecka. Podzieliłam się z nim moim śniadaniem mówiąc, że nie dam rady zjeść ani grama więcej.  Chłopak wydawał się być bardzo uprzejmą i roześmianą osobą. Zupełnie nie mogłam wyobrazić sobie jego trzymającego w ręku pistolet. To po prostu nie pasowało. Albo to były tylko pozory. Wstałam od stołu. Musiałam wrócić do domu. Podziękowałam za nocleg i jedzenie. Udałam się do wyjścia. Drogę zastawił mi Ashton. Spojrzałam na niego zdziwiona. 
- O co chodzi? - zapytałam.
- Nie możesz teraz wyjść. Reszta jeszcze nie wróciła. 
- Co ja do nich mam? Nie jestem wam potrzebna i chcę wrócić do domu. Mam szkołę. - moje argumenty były z pewnością silniejsze od jego. W procesie sądowym z pewnością bym wygrała. Problem w tym, że tutaj, w tej sytuacji raczej ten o większej sile wygrywał. Więc...
Naszą wymianę zdań przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Moim oczom ukazała się cała grupa z Harry'm na czele. Jego mina raczej nie zapowiadała niczego dobrego.





***
Jeju, już koniec lipca. 
Te wakacje z pewnością upływają zbyt szybko.
 W tę niedzielę jadę na obóz.
 Wrócę dopiero chyba 11 sierpnia. 
Mam nadzieję, że jakoś wytrzymacie i nie zostawicie mnie. c:
Możliwe, że następny rozdział ukaże się jeszcze przed niedzielą. Lecz wszystko nie jest pewne. Mam teraz dużo rzeczy na głowie. No cóż, zobaczymy jak to wszystko wyjdzie. Mam nadzieję, że rozdział podobał się wam. Dziękuję za poprzednie komentarze. I liczę, że pod tym postem będzie ich jeszcze więcej. xoxo






czwartek, 17 lipca 2014

ROZDZIAŁ 30

Podążałam szybkim krokiem w stronę mojego domu. Grudniowy wiatr rozwiewał mi włosy. Ciało zdradzało mnie co chwilę powodując nieprzyjemne dreszcze spowodowane zimnem. Co chwilę zadawałam sobie jedno pytanie - jak  o n  mnie znalazł? To było przecież niemożliwe. Poczułam jak uginają się pode mną nogi. Za dużo myśli krążyło po mojej głowie. Zbyt wiele związanych z "K". Na chodniku walały się odłamki potłuczonych szklanych butelek. Ominęłam je dalej podążając w wytyczonym wcześniej celu. Na policję na pewno nie mogłam pójść. Z pewnością dowiedziałby się i zniszczyłby moje całe życie nie oszczędzając przy tym moich rodziców, którzy zachowują się jakby problemy z przed kilku miesięcy w ogóle nie pozostawiły na nich żadnego śladu. Owszem, przeprowadziliśmy się. Tylko dlaczego? Czy oni znowu chcą uciec od problemów uważając, że w starym domu nikt nas nie znajdzie? Po raz kolejny nie umieją rozwiązać swoich kłopotów i w końcu wyjść na prostą. Najgorsze było to, że byłam w takiej samej sytuacji. Uciekałam z nadzieją, że "K" mnie nie znajdzie, a potem najnormalniej zapomni o moim istnieniu.
W przeciwieństwie do moich rodziców miałam zamiar z tym skończyć. Postawić się i wygrać. Nie mogłam wiecznie żyć w niepokoju. Nie chciałam tak żyć. 
Zawróciłam i szłam w kierunku sklepu alkoholowego. Kiedy przekroczyłam próg budynku specyficzny zapach alkoholu i papierosów elektrycznych dostał się do mich nozdrzy. Za ladą stała ekspedientka z mocno wydekoltowaną bluzką i wyzywającym makijażem. Uśmiechnęła się do mnie sztucznie i zapytała się w czym może mi pomóc. 
- Poproszę kartę startową do telefonu. - odpowiedziałam beznamiętnie rozglądając się po wnętrzu.
- Jakiej sieci? - jej piskliwy głos drażnił moje uszy. Zirytowana odpowiedziałam.
- Byle jakiej. - ponownie posłała mi wymuszony uśmiech i położyła na ladzie starter. Podała cenę. Po zapłaceniu pożegnała się zapraszając ponownie. Przewróciłam oczami na jej zbyteczną uprzejmość. Zapakowałam zakup do torby i pomaszerowałam w końcu do domu. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi lecz odpowiedziała mi jedynie cisza. Spróbowałam tej samej czynności jeszcze kilka razy lecz zawsze z tym samym efektem. Poddenerwowana wyjęłam telefon i wybrałam numer rodzicielki. Po kilku na prawdę długich sygnałach oczekiwania odebrała. 
- Oh, Elle. Na miłość Boską zapomniałam zupełnie.
- Czego zapomniałaś mamo? Być w domu? - powiedziałam śmiejąc się histerycznie.
- Zapomniałam dać ci kluczy do domu abyś mogła wejść. Pojechaliśmy z ojcem do banku w Dinnigton. Musieliśmy załatwić wszelkie formalności. Słuchaj będziemy późno wieczorem. Idź do pani Campbell. Ja zaraz do niej zadzwonię. Przyjedziemy tam po ciebie dobrze?
- A mam jakieś inne wyjście? - odpowiedziałam zdenerwowana. 
- Jeszcze raz cię ogromnie przepraszamy, przecież wiesz, że to nie specjalnie.
- Pewnie. Cześć.  - rozłączyłam się zrezygnowana. Wciągnęłam powietrze i udałam się wprost do domu mamy  S u m m e r. Zawsze moja osoba była tam mile widziana, a teraz mogłabym wykorzystać tą sytuację i dowiedzieć się czegoś o zniknięciu przyjaciółki. Nie lubiłam zimy. Zawsze kiedy wracałam ze szkoły robiło się już ciemno. W dodatku nie wszystkie latarnie na mojej ulicy w pełni działały. Dawały tylko niewielką poświatę światła. Kiedy wreszcie dotarłam do domu pani Campbell zapukałam w mahoniowe drzwi. Po kilku sekundach otworzyła mi pulchna kobieta z uśmiechnięta twarzą. Po jej oczach mogłam zobaczyć wyraźne zmęczenie. Zapewne nie pogodziła się jeszcze ze stratą córki. Faktycznie, nic nie zapowiadało  nagłego zniknięcia dziewczyny. Przywitała mnie ciepłym uściskiem i dała się rozebrać. Poszłam za nią do przytulnej kuchni skanując wszystko wokół mnie. Niewiele rzeczy zmieniło się kiedy ostatni raz tu byłam. Ten sam dywan w przedpokoju kupiony na nie istniejącym już bazarku zaledwie dwa kilometry od miejsca zamieszkania, te same obrazy na ścianach przedstawiające różne ujęcia jezior czy rzek. Mama Summer uwielbiała takie klimaty. W jej domu stawiano przede wszystkim na to aby czuć się komfortowo i klimatycznie. Usiadłam na kuchennym krześle obitym materiałem z kwiatowymi motywami. Przede mną na stole już stała parująca herbata z cytryną. 
- Twoja mama zadzwoniła do mnie, że przyjdziesz. - napomknęła krzątając się dalej przy blacie.
- Tak, zapomniała dać mi kluczy do domu. - odpowiedziałam.
- Cieszę się, że w końcu możemy porozmawiać. - po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy spojrzała prosto w moje oczy. Po chwili kontynuowała. - Kiedy wyjechałaś, Summer nie umiała się odnaleźć w towarzystwie. Znikała często na całe noce. - westchnęła. Temat córki był widocznie dla niej wyjątkowo trudny. Zaczerpnęłam łyk napoju. Przyjemne ciepło rozlało się po moim ciele. 
- Od ostatnich dwóch miesięcy nie odbierała ode mnie telefonów. Powie mi pani co się wtedy z nią działo?
- Oh, kochanie. Była dziwna. Często pytała się czy ktoś za mną nie jechał samochodem czy nikt dziwny nie przychodził do mojej pracy. 
- Rozumiem, myśli pani, że miała tajemnice? - podpuszczałam ją. Wątpię czy Summer chciałaby aby jej matka dowiedziała się co faktycznie się z nią stało.
- Myślę, że po prostu się zagubiła. - pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. - Nie wierzę, że sama tak najzwyczajniej wyjechała zostawiając tylko głupi skrawek papieru. 
- Czy... - zawahałam się - mogłabym go zobaczyć? 
- Oczywiście kochanie, już po niego idę. - wyszła z kuchni, a ja głośno westchnęłam. Było mi na prawdę żal tej kobiety. Niczym sobie na to nie zasłużyła. Całe życie solidnie przepracowała w służbie zdrowia. Po chwili już była z powrotem. Wyciągnęła z kieszeni fartucha zwinięty prostokącik. Otworzyłam go i uważnie przeczytałam. 

Mamo,
wiem jak bardzo Cię zawiodłam. Nie chciałam takiego obrotu zdarzeń. Na prawdę.
Rzeczywistość za bardzo na mnie naciskała. Bez niej, bez Elle nie daję już sobie rady, wiesz? 
Dopiero teraz to zrozumiałam. Zaopiekuj się panem Dinks'em. Lubi tylko tuńczyka z puszki.
I nie przekarmiaj go proszę, nie chcę aby był gruby...
Bez moich problemów będzie Ci znacznie lżej. Robię to głównie dla Ciebie mamo.
Tata byłby dumny z tego jak postąpiłam. Z przyczyn już nie koniecznie. 
To nie jest list samobójczy, nie masz się co martwić o mój pogrzeb mamo. 
Ja, po prostu wyjeżdżam. Możesz to uznać za dłuższe wakacje. Może wtedy zniesiesz to lepiej.
Wyobraź sobie, że wyjechałam do college'u na moje wymarzone studia. 
Co wieczór odbywają się nowe imprezy. A rano dzwonię do ciebie abyś dała mi jakiś sposób na kaca.
Dasz sobie radę. Nigdy nie poznałam równie silnej kobiety jak Ty. 
Pamiętaj, że nie straciłaś mnie. 

                                                                                                                            Kocham Cię.
                                                                                                                            Summer

Lekko wstrząśnięta odłożyłam list na blat.  Mama Summer bacznie mi się przyglądała. Wzięłam głęboki oddech i ze świstem wypuściłam powietrze. Wstałam ze swojego miejsca i mocno przytuliłam panią Campbell. Stałyśmy w uścisku już kilka minut. Kota Summer znalazłyśmy razem na plaży kilka lat temu. Szwendał się i miał złamaną nogę. Zawiozłyśmy go do weterynarza. Ten powiedział, że zwierzę nie może u nich zostać bo nie mają już wolnych miejsc. Złożył nogę, a naszym jedynym wyjściem było wzięcie go do domu. Jako, że ja miałam Lux'a opieka nad panem Dinks'em przypadła Summer. Początkowo jej mama była bardzo sceptycznie nastawiona do nowego domownika lecz z czasem również go pokochała. Zapewne głównie za piękne białe futerko i brązowe, karmelowe oczka. Usłyszałam wibracje moje telefonu. Delikatnie odeszłam od mamy Summer i wzięłam moją torbę. Odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość.


Wiesz, tak się zastanawiam. Campbell to tak jakby Twoja matka.

                                                                                                  K.

Byłam w połowie przygotowana na to, że "K" mnie śledzi. Myślałam jednak, że moja obecność u pani Campbell pozostanie tajemnicą. Nie chciałam jej na nic narażać. Jeszcze tego by mi tylko brakowało. 
- Coś się stało kochana? - zapytała uprzejmie.
-Nie, to tylko moi rodzice. Kazali mi już wracać do domu. Mają być za minutę.
- No cóż. Dziękuję, że ze mną porozmawiałaś. To w brew pozorom dużo daje. 
- Mi również było miło. Do widzenia! - krzyknęłam na odchodne. Wyszłam na prawie pustą już ulicę. 
Na zewnątrz panowała istna zawierucha. Płatki śniegu wirowały niesione podmuchami silnego wiatru. Potarłam rękoma ramiona aby dodać sobie trochę ciepła. Szara para z moich ust unosiła się do nieba.
Postanowiłam poczekać na rodziców pod moim domem. To wydawało mi się najbezpieczniejsze. 
Ruszyłam więc w drogę powrotną. Kiedy miałam już skręcać w moją ulicę usłyszałam strzały. Serce stanęło, a oczy wyszły na wierzch. Próbowałam zapanować nad stresem i racjonalnie myśleć lecz nadal stałam na środku ulicy. W kieszeni spodni poczułam wibracje telefonu. Wyjęłam go. Dostałam wiadomość od jakiegoś zastrzeżonego numeru. Przełknęłam ślinę i czym prędzej otworzyłam go.

Zawróć i skręć w lewo.

Nie wiedziałam o co chodzi. Setna osoba, która bawi się w detektywa i mnie śledzi?
Po sekundzie otrzymałam drugie powiadomienie.

Nie myśl tyle! Jeśli chcesz żyć rób co mówię!

Nie czekając na kolejne zaproszenie rzuciłam się we wskazaną stronę oczekując kolejnych wskazówek. Zza moich dochodziły pijackie dialogi i wiązanki przekleństw. Z potoku słów mężczyzn kilka razy mogłam usłyszeć moje imię. Szukali  m n i e.  Komórka powtórnie zawibrowała. 

Jak skręcisz w lewo biegnij prosto do lasu. Niedaleko ścieżki będzie domek na drzewie. Wejdź na górę i siedź cicho.

Nie zastanawiając się nad konsekwencjami moich czynów pobiegłam we wskazaną stronę. Zauważyłam dwa ciemne samochody zmierzające w moim kierunku. Chyba jeszcze mnie nie dostrzegli gdyż dalej patrolowali ulice zaledwie 5km/h. To była moja szansa. Wbiegłam do lasu akurat wtedy kiedy jeden podniósł alarm, że mnie zauważył. Myślałam, że zaraz moje serce wyrwie się z piersi. W amoku kręciłam się dookoła w poszukiwaniu pieprzonego domku na drzewie. Usłyszałam jak kilku mężczyzn wchodzi do lasu płosząc przy tym stado ptaków. Nie miałam dużo czasu. W końcu dostrzegłam małą drabinkę spuszczoną w dół. Pośpiesznie wspięłam się na górę. Wylądowałam w drewnianym kwadracie. Tak mogę chyba określić ten "domek". Skuliłam się w rogu i modliłam aby przypadkiem konstrukcja nie zawaliła się pod moim ciężarem. Mój oddech powoli się uspokajał. Telefon, który trzymałam w ręku po raz czwarty zaczął wibrować. Zakryłam szybko głośniki. Nie mogłam zdradzić swojej pozycji. Otworzyłam wiadomość.

Teraz  nie ruszaj się. Zajmę się resztą.



Nie miałam żadnych przypuszczeń kto to może być. Miałam nadzieję tylko, że to nie jest kolejna pułapka. Ściszyłam komórkę i wyłączyłam wibracje aby przypadkiem nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. 
Zostało mi tylko nerwowe oczekiwanie. Słyszałam, że mężczyźni są bardzo blisko. Chyba się rozdzielili. Wychyliłam minimalnie głowę przez dziurę służącą zapewne jako okno. Dwójka zawędrowała dosyć daleko. Znajdowali się dwa metry od pnia, na którym osadzona była moja kryjówka. Natychmiast położyłam się plackiem na podłodze. Modliłam się o pomoc. Błagałam aby nie zauważyli drabinki przymocowanej do drzewa. Mruczeli nie zrozumiałe dla mnie słowa. Wyłapywałam pojedyncze wyrazy. Po chwili rozległ się donośny krzyk. 
- Elle! Wyłaź! Wiemy, że tu jesteś! - spięłam się. - Elle! - powtórzył. Dwójka facetów pode mną zaczęła się śmiać. Nie widziałam w tej sytuacji nic śmiesznego. Nagle rozległ się ogromny huk. Potem następne i następne. W lesie rozpętała się istna strzelanina. Moi oprawcy próbowali się jakoś bronić ale słyszałam wołania o pomoc i żałosne skomlenia z bólu. Mężczyźni stojący pode mną celowali bronią naokoło siebie. Nie wiedzieli skąd może wyłonić się niebezpieczeństwo. Sądząc, że nastała chwilowa cisza byli oni ostatnimi żywymi. Po minucie oczekiwania na dalszy rozwój wydarzeń zza krzaków wyłoniły się trzy osoby. Rozmyślałam nad tym jak trzy osoby mogły rozgromić chyba piętnastu rosłych, uzbrojonych facetów. Mieli szczęście, że się rozdzielili. Jeżeli byliby w grupie, moi wybawcy nie mieliby szans. Jeden z nich wyciągnął pistolet i strzelił przestraszonym i zdezorientowanym mężczyznom prosto w głowę. Ich duże ciała opadły bezwładnie na ziemię. Czekałam w napięciu na to co wydarzy się za chwilę. Nie miałam wątpliwości co do tego, że jeden z tej trójki to nadawca wiadomości, które uratowały mi życie. 
- Elle, możesz już wyjść. Jesteś bezpieczna. - powiedział ten, który przed sekundą oddał strzały. Pozostała dwójka oddaliła się i zniknęła w lesie. Domyślałam się, że ich  celem było zapewne posprzątanie ciał i zakopanie ich. Nie wiedziałam czy mam się ruszyć z miejsca. Jednakże nie miałam chyba innego wyjścia, prawda? 
- Nie każ mi ściągać cię stamtąd siłą. - powiedział tonem nie znoszącym żadnego sprzeciwu. Pokornie wyczłapałam się z kryjówki i powoli zeszłam po schodkach przygwożdżonych do pniaka pełniących rolę drabinki. Kiedy stanęłam już na nogi odwróciłam się przodem do mężczyzny. Kiedy chmury odsłoniły księżyc wiedziałam już dlaczego jego głos jest mi dziwnie znajomy. To był Liam. Chłopak Chloe. Ten sam, którego być może uratowałam przed zakatowaniem przez wysłannika "K" w zaułku ulicy. Nie ośmieliłam się odezwać ani słowem. Widząc moją niechęć do jakichkolwiek rozmów Liam wziął mnie za łokieć i wyprowadził z lasu. On też nie odzywał się do mnie. Na rękę była mu chyba moja małomówność. Nie zadawałam tylu zbędnych pytań. Próbowałam nadążać za jego krokiem lecz nie było to takie łatwe. Wydawał się ode mnie dwukrotnie wyższy. Dosłownie kilka metrów po wyjściu z lasu stał zaparkowany masywny, terenowy samochód. Chłopak otworzył mi drzwi i sam zajął miejsce kierowcy. Ku mojemu zdziwieniu nie ruszył. Oparł ręce na kierownicy i bacznie mi się przyglądał. Z pewnością nie było to komfortowe. Kiedy chciałam się odezwać on nagle przerwał mi. 
- Elle, chyba musimy sobie coś wyjaśnić. - rzekł twardo.



***
Już 30 rozdział. Jakoś szybko to wszystko zleciało. 
Powiem Wam szczerze, że jestem zaniepokojona malejącą ilością komentarzy. Nie wiem czym jest to spowodowane. Głównie to było też przyczyną opóźnienia tego rozdziału. Nie wiedziałam jak mam się za to zabrać czy w ogóle mam dla kogo ...
Dlatego proszę Was o trochę motywacji. Jest to okropnie ważne.
A poza tym jak zwykle mam nadzieję, że 
rozdział przypadł Wam do gustu. :) 

poniedziałek, 7 lipca 2014

ROZDZIAŁ 29

Spojrzałam jeszcze raz w kierunku, w którym poszedł Stanley. Byłam sama w salonie. Matka właśnie wyszła na dwór. Przez okno widziałam jak tłumaczy coś dokładnie ojcu. Przyjrzałam się ponownie kopercie. Zwykła, biała z ostrymi rogami. Bardzo, można byłoby powiedzieć  minimalistyczna. Poszłam do mojego pokoju. Nie chciałam aby ktoś mi przeszkodził w odczytaniu wiadomości. Nie miałam zielonego pojęcia od kogo może ona być. "K" przysyłał mi tylko sms'y ewentualnie kiedy chyba naprawdę mu się nudziło to dzwonił. Nigdy nie pisał listów. Mógł to być jego pierwszy raz albo to ktoś inny postanowił się zabawić. Otworzyłam drzwi od mojej sypialni. Pomieszczenie nadal było pozbawione mebli. Usiadłam na podłodze,w kącie pokoju. Wzięłam głęboki oddech i rozerwałam kopertę. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na moich kolanach oprócz dużej białej kartki zapełnionej literami wylądowała też tabliczka czekolady. Nie wiedziałam o co chodzi. Pochwyciłam kartkę i zaczęłam dokładnie skanować każde ze słów. 


    Elle, 
skoro czytasz ten list pewnie znajdujesz się teraz w swoim pokoju skulona w rogu. Chciałabym Cię ogromnie przeprosić za to, że nie dawałam żadnego znaku życia przez ostatnie miesiące. Nawet nie wyobrażam sobie jak musiałaś się z tym czuć.  Byłam zmuszona wyjechać. Zostawić rodzinę i wszystkich przyjaciół. Chcę Ci się do czegoś przyznać. Nie byłam z Tobą do końca szczera. Bałam się o Twoje bezpieczeństwo dlatego ukrywałam pewne rzeczy w tajemnicy. Zawsze byłaś taka niewinna i każdego broniłaś. Ja po prostu nie miałam takiej odwagi aby Ci to wszystko wyjaśnić. Wiesz bo moja matka kilka lat temu bardzo potrzebowała pieniędzy. Była poważnie chora. Nie chciałam prosić o nie Twoich rodziców. Ona z pewnością by tego nie chciała. Jedynym najszybszym i najskuteczniejszym sposobem było pomaganie w zbieraniu informacji o pewnych ludziach. Moi "pracodawcy" zlecali mi abym śledziła i tak naprawdę poznawała wszystkie ich tajemnice i zbierała wszelkie wartościowe dowody. Jak zapewne zdajesz już sobie sprawę - tak, to nie było legalne. Nie wiedziałam tylko jednego. Jeśli wstępuje się już w takie układy to nie możesz się  od nich uwolnić. To decyzja na całe życie. Niestety ja już nie mam wyjścia. Stanley, którego chyba zdążyłaś poznać to mój najbliższy "kolega z pracy". Nie musisz się go obawiać. Tylko jemu mogę w pełni ufać. Dowiedziałam się paru rzeczy o Tobie. Wiem w co się wpakowałaś. Lecz nie mam pojęcia kim jest "K". Nikt z moich znajomych nigdy nie widział go na oczy. Jest człowiekiem zagadką. Jedyne o co mogę Cię prosić to błagam uważaj na siebie. Nawet nie wiesz kiedy i gdzie może Ci się coś złego przytrafić. Wybieraj porządnych ludzi na swoich przyjaciół.  Czekolada jest na osłodę Twojego życia. Skoro ja już nie mogę Ci go wypełniać.
                                                                                                           Kocham Cię.

                                                                                                    Summer.


Siedziałam nadal w tym samym miejscu. To co przed chwilą przeczytałam w pełni mną wstrząsnęło. 
Czy nagle wszyscy z mojego otoczenia mają konflikt z prawem?! Jednak ten list powiedział mi również coś bardzo interesującego. Nikt nie widział "K". Czyli Ci ludzie, którzy byli razem z nim w lesie muszą być jego najbliższymi kumplami. O ile mogę tak powiedzieć. Nie sądzę aby miał przyjaciół. Jego tożsamość jest bardzo dobrze skrywana. Postanowiłam jeszcze raz poszperać w telefonie "K". Zajrzałam do mojej walizki. Tuż przed wyjściem z domu przypomniałam sobie o nim i schowałam go na samo dno. Po kilkuminutowej walce z przewalającymi się ubraniami znalazłam mój cel. Włączyłam wyświetlacz. Dziwnie czułam się grzebiąc w telefonie postrachu całego Londynu i Europy. Wiadomości znałam już na pamięć. Przyszedł czas aby zajrzeć głębiej. Weszłam w zdjęcia. Pusto. Filmy. Pusto. Przejrzałam chyba wszystkie istotne aplikacje. Ani razu nie korzystał z internetu. Niczego nowego się nie dowiedziałam. Ostatnim pomysłem jaki przyszedł mi do głowy było sprawdzenie notatek. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu było ich mnóstwo. Zaczynając od pojedynczego słowa kończąc na długich referatach. Weszłam w pierwszy losowo wybrany wpis. Były to nic nie mówiące mi cyfry. Wyjęłam swój telefon i zadzwoniłam pod ten numer. Wszystko byłoby dobrze oprócz tego, że taki numer nie istnieje. Wskazywało to w takim razie może na jakiś login albo hasło do czegoś. Na razie było to bezużyteczne. Na pozostałych stronach były zapisane moje wszystkie wyjścia. Z dokładną godziną opuszczenia domu. Miał zapisany mój spacer do parku kiedy po raz pierwszy do dłuższego czasu nie widziałam Luke'a. Wszystko, nawet to kiedy poszłam do sklepu. Jego zachowanie było chore. Nie wiedziałam jedynie dlaczego to wszystko zapisuje. Raczej nie jest mu to potrzebne. Odłożyłam sfrustrowana telefon z powrotem do walizki. Usłyszałam wołanie mojej matki. Zeszłam na dół. Cała trójka stała w wejściu i swobodnie rozmawiała. Zatrzymałam się na schodach. Poczułam na sobie wzrok Stanley'a. Przypomniałam sobie słowa Summer wyczytane z jej listu. Chłopak był jej najbliższym kumplem godnym zaufania. Nie miałam się go obawiać. Uśmiechnęłam się lekko do niego na co jego twarz przyjęła pytający wyraz. Nie spodziewał się tego. Myślał zapewne, że będę trząść się przed nim ze strachu. Niedoczekanie. 
Zauważyłam, że wszystkie meble były ustawione w salonie.  Teraz trzeba było tylko połowę z nich zanieść jakimś cudem na górę. 
- No nareszcie! Ile można siedzieć na górze. Kochanie pomożesz tacie i Stanley'owi zanieś meble do twojego pokoju dobrze? Ja muszę odwiedzić nasze sąsiadki. No to co, bawcie się dobrze moi panowie. - uśmiechnęła się tylko i zniknęła. Westchnęłam głośno. Teraz do dopiero zacznie się rozruba. 
- To tak. - powiedziałam pewnie. - Wy nosicie, ja kieruję. - pokazałam na nich palcem. 
- Widzę Stanley, że nie mamy nic do gadania. Kobiety niedługo zawładną całą planetą. 
- Nie marudź tato tylko zabierzmy się do roboty. Chcę to mieć już za sobą. - powiedziałam. Przez ostatnią godzinę nadzorowałam pracę. Wszystko musiało być idealnie ustawione. Kiedy już wszystko zrobiliśmy wygoniłam moich pomagierów z pokoju i opadłam na łóżko. Nareszcie. Poczułam wibracje w mojej kieszeni. Wyjęłam telefon, a oślepiające światło ekranu spowodowało, że w ciemnym pomieszczeniu zrobiło się niezwykle jasno. Przymrużyłam oczy. Nie znałam tego numeru. Otworzyłam wiadomość. 


Mam nadzieję, że urządziłaś się już w swoim pokoju.
  Cieszy mnie fakt, że założyłaś łańcuszek ode mnie. 

                                                                                                           Harry.


Nie powiem, że nie cieszyłam się na tę wiadomość. Mały uśmiech zamajaczył na mojej twarzy. Pośpiesznie odpisałam.


Tak, mój pokój jest już gotowy. Łańcuszek jest piękny,ale nie powinieneś mi go kupować.
 Jest zbyt drogi.

                                                                                                                                                                              Elle.

W przeciągu minuty otrzymałam odpowiedź. 

To ja będę decydować na co mnie stać, a no co nie. 
Powinnaś go po prostu przyjąć i podziękować El.

                                                                                                               Harry.

Nie powiem, trochę się speszyłam. Harry nie daje mi zapomnieć jak stanowczy potrafi być. Niepewnie napisałam podziękowanie. 


W takim razie jestem zaszczycona i bardzo dziękuję. 

                                                                                                 Elle.

O dziwo nasza rozmowa ciągnęła się jeszcze długo. Harry pytał się jak wygląda mój pokój i narzekał, że sam mieszka w niewielkiej klitce. Kiedy miałam zacząć nowy temat naszej rozmowy zorientowałam się, że jest już późno, a jutro miałam iść do szkoły. 

Przykro mi, ale muszę już kończyć. 
Dobranoc. 

                                                                                   Elle.

Z ciekawości odliczałam po ilu sekundach pojawi się odpowiedź. Doliczyłam do czterdziestu ośmiu i mój telefon zaczął wibrować. Uśmiechnęłam się szeroko. 

Kolorowych snów. 

                                                    Harry.

Z przyklejonym uśmiechem pomaszerowałam do łazienki. Po obowiązkowej toalecie wreszcie położyłam się do łóżka. Zasnęłam myśląc o tym co przyniesie mi jutrzejszy dzień.

Z cudownego snu wybudził mnie mój budzik. Była szósta trzydzieści co oznaczało, że miałam niecałą godzinę aby pojawić się w szkole. Obawiałam się reakcji moich dawnych znajomych z klasy. Nie widzieliśmy się dość długi czas. Wyrzuciłam z głowy myśl, że mnie nie pamiętają. To niemożliwe. Po porannej toalecie i skomponowaniu stroju zeszłam do kuchni. Moja torba była pusta gdyż jeszcze nie zakupiłam nowych książek, które obowiązywały w mojej szkole. Na szczęście był to już ostatni rok. Oczywiście zamierzałam pójść na uniwersytet ale same przebywanie na wykładzie daje większą wolność niż przerwy pomiędzy lekcjami. Moja matka już była w kuchni i ochoczo krzątała się przy blacie. Widać było, że jest w swoim żywiole. 
-Hej. - powiedziałam. Odwróciła się do mnie i posłała mi szeroki uśmiech. Usiadłam przy barku i bacznie obserwowałam jej poczynania. Kroiła, siekała i smażyła jak zawodowy szef w najdroższej z hotelowych restauracji. 
- Kochanie, mam nadzieję, że jajecznica ci odpowiada?
- Tak, jajecznica jest spoko. 
- Stresujesz się przed pierwszym dniem w szkole? - zagadała mnie.
- Nie wiem, myślę, że trochę mniej niż przed nową szkołą bo do tej już chodziłam parę lat.
- No tak, masz rację. - wróciła do swoich poprzednich czynności. Kiedy w końcu otrzymałam moje śniadanie oczy wyszły mi na wierzch. Całość była podana w niezwykle perfekcyjny sposób.
- Jeśli masz mi robić takie śniadania tylko w tym domu, to już nigdy się nie wyprowadzamy. - mama zaśmiała się. Kiedy już zjadłam posiłek udałam się w drogę do szkoły. Szłam ulicą pomiędzy domkami jednorodzinnymi. Zawsze chciałam mieszkać na tym osiedlu. Domu tu są niezwykle piękne, a trawa na ogródkach zawsze równo przystrzyżona. Całość jest bardzo ekstrawagancka.  Usłyszałam sygnał sms'a. 


Powodzenia w szkole. 

                                            Harry.

Wyszczerzyłam się jak głupia nadal patrząc na ekran. Szybko odpisałam.

Dziękuję, przyda się. 

                                           Elle.

Kiedy doszłam do bramy szkoły wzięłam głęboki wdech. Powtarzałam sobie w myśli, że wszystko z pewnością się uda. Spojrzenia uczniów skierowane były tylko i wyłącznie na mnie. Nie wydaje mi się żeby krążyły po moim wyjeździe jakieś plotki na mój temat. Wzrokiem próbowałam odszukać kogoś znajomego. Szłam przez dziedziniec. Wokół słyszałam przyciszone rozmowy i szeptanie. Przełknęłam ślinę. Próbowałam myśleć pozytywnie. Przynajmniej się starałam...
- Elle?! - usłyszałam znajomy głos. Odwróciłam się i moim oczom ukazała się Ana. Wraz z Summer byłyśmy najbliższymi koleżankami. 
- Tak to ja. We własnej osobie. - uśmiechnęłam się delikatnie. Nadal nie byłam pewna siebie w tym otoczeniu. Przeróżnie osoby mijały nas na korytarzu. Nie byłam przekonana co dokładnie powinnam zrobić.
- Boże! Jak ja za tobą tęskniłam. - rzuciła mi się na szyję. Przytuliłam ją do siebie. 
- Ja też tęskniłam. Uwierz mi. - powiedziałam cicho. 
Przez resztę dnia Ana pokazywała mi wszystkie rzeczy, które zmieniły się w naszej szkole. Gadałyśmy z dawnymi znajomymi. Wreszcie czuję, że należę do właściwej grupy. Wszyscy ochoczo mnie przyjęli z powrotem. Posyłali uśmiechy i pytali co sprowadziło mnie znowu do Holmes Chapel. Każdemu odpowiadałam to samo - że rodzice odzyskali stary kontrakt z firmą i się przenieśliśmy. Nikt nie zagłębiał się w szczegóły. Na moją korzyść. Nauczyciele witali mnie serdecznie i obiecywali, że przez pierwszy tydzień nie będą mnie pytać. Miałam szczęście...
Wychodząc ze szkoły po zajęciach pożegnałam się z każdym i ruszyłam w drogę powrotną. Mój telefon zadzwonił. 
- Halo? 
- Hej, chciałem się zapytać jak ci idzie w szkole. - usłyszałam ten wspaniale gruby głos. Harry. 
- Właściwie to już skończyłam. Myślałam, że będzie gorzej. Wszyscy się za mną stęsknili. 
- Ja, właściwie też... - wstrzymałam oddech - się za tobą stęskniłem. 
- Harry, ja - nie wiedziałam co powiedzieć. Przerwał mi.
- Jasne, nie odpowiadaj. Przepraszam to moja wina. Na razie. - rozłączył się. Źle to rozegrałam. Pewnie wpędziłam go w zakłopotanie. Po chwili otrzymałam sms'a. Myśląc, że to Harry otworzyłam go pospiesznie. 


Tam gdzie Ty, tam i ja.  

                                             K.

Chwilę po przeczytaniu wiadomości tuż obok mnie z piskiem opon przejechał czarny samochód terenowy. 
T e n   s a m,   którego mieli w lesie przy morderstwie. 
Byłam w dupie. 


***
Na wstępie chciałam Was ogromnie przeprosić za spóźnienie się z rozdziałem. Miałam dużo spraw na głowie związanych z moim wyjazdem. Ten rozdział wydaje się być trochę dłuższy niż zwykle. Przynajmniej tak mogłam się trochę zrekompensować. :)
Liczę na to, że się Wam spodoba. xoxo

LIEBSTER AWARD

Po raz kolejny zostałam nominowana. Niezmiernie dziękuję prowadzącej bloga 
http://time-harry-styles-fanfiction.blogspot.com. To dla mnie prawdziwy zaszczyt. :) 



MOJE ODPOWIEDZI

1. Od jak dawna prowadzisz bloga?
Pierwszy wpis pojawił się w lutym tego roku.

2. Jakie jest Twoje hobby?
Zdecydowanie jazda konna.

3. Czym dla Ciebie jest pisanie?
Przede wszystkim kreuję świat, który mi się podoba. 

4. Dlaczego prowadzisz bloga?
Na początku miałam wymieniać się rozdziałami z koleżanką, dopiero potem obie zdecydowałyśmy się założyć stronę gdzie publikowałybyśmy swoje dzieła. 
http://babyfanfiction.blogspot.com/

5. Ulubiona książka?
"Urodzona o północy"

6. Najbardziej znienawidzony bohater książkowy?
A. z "Pretty Little Liars" 

7. Ulubiona piosenka?
Ain't No Rest For The Wicked  by Cage the Elephant 

8.Imię Twojej sympatii? 
Heri 


MOJE PYTANIA

1. Ulubiona marka?

2. W jakie miejsce chciałabyś najbardziej pojechać? 

3. Jaki jest Twój ulubiony film?

4. Czy masz coś co inspiruje Cię do pisania fanfcition?

5. Ile czasu zajmuje Ci napisanie jednego rozdziału?

6. Czy prowadzisz tylko jednego bloga?

7. Jaka jest Twoja ulubiona piosenka?

8. Twój idol? 


NOMINOWANE BLOGI

Serdecznie gratuluję poniżej wymienionym! 

http://psychic-fanfiction-harry.blogspot.com/

http://feeling-louistomlinson.blogspot.com/

http://dreadful-fanfiction.blogspot.com/

niedziela, 29 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 28

Usunęłam wiadomość i schowałam telefon do kieszeni spodni. Czy to oznaczało, że już nigdy nie uwolnię się od mojego prześladowcy? Cały czas będę musiała odwracać się za siebie aby upewnić się, czy nikt za mną nie idzie? Spojrzałam w stronę szyby. Budynki mieszkalne powoli znikały, a w ich miejsce pojawiały się coraz gęstsze lasy i gdzie, nie gdzie pola uprawne. To był znak, że wyjeżdżamy już z Londynu i kierujemy się do zupełnie innej rzeczywistości i mentalności. Dziwię się moim rodzicom, że tak często zmieniają mi szkołę skoro jestem już w ostatniej klasie liceum. Jak widać bardzo ich to obchodzi. Dotknęłam zawieszki naszyjnika spoczywającego na mojej klatce piersiowej. Czy jest to możliwe aby Harry aż tak bardzo się wykosztował? Nie miałam pojęcia dlaczego podarował mi coś aż tak bardzo drogocennego i co chciał przez co przekazać. Wiedział, że wyjeżdżam.
Wszyscy naokoło zapewne  zostali o tym poinformowani tylko nie ja.
Nadal nie rozgryzłam czym zajmuje się Harry oraz co dokładnie ma ze mną wspólnego. Słyszałam ostatnio w wiadomościach w telewizji o rosnącej ilości gangów w Wielkiej Brytanii. Zajmują się one głównie nielegalnym sprowadzaniem samochodów z zagranicy oraz handlem narkotykami. Słyszało się też o wyłudzaniu haraczu. Praktycznie od lat '90 prowadzą między sobą wojny o kontrolę szlaków narkotykowych do Stanów Zjednoczonych. Dowiedziałam się, że w Londynie nadal działa jeden z setów największego gangu Los Angeles - Cripset.  Myślałam, że zupełnie zwariowałam. Otworzyłam przeglądarkę w moim telefonie. Wpisałam kilka haseł. Kiedy przeczytałam wystarczająco dużo zabrakło mi powietrza do oddychania. Jednak nie zwariowałam. Informacje zamieszczone w internecie idealnie opisywały tych ludzi, z którymi miałam już styczność. Przypomniałam sobie jakie buty mieli ci faceci, którzy dotkliwie pobili Liama.  Były to buty marki British Knights. Wyczytałam, że są one charakterystyczne dla członków tej grupy.
 Nagle nic nie znaczące szczegóły zaczęły układać się w coś logicznego. Niebieskie fragmenty, błękitne bandany zwisające z kieszeni spodni. Wiedziałam już kim jest "".
Dotąd nie miałam pojęcia z kim zadarłam. Tak właściwie to z kim zadarli moi rodzice. Jeżeli byli winni kasę Crips'om to naprawdę mamy się czego obawiać. Próbowałam się uspokoić. Policzyć do dziesięciu.
Myślałam, że to niezbyt rozbudowana szajka facetów z bronią. Było o wiele gorzej. Zastanawiałam się tylko dlaczego "K" nie zabił mnie przez ten cały czas. Mógł to spokojnie uczynić. Wpisałam w przeglądarkę jeszcze jedno hasło - " Szef gangu Crips". Czekałam w napięciu aż strona się załaduje. Kiedy to się stało zachłannie zaczęłam czytać tekst.

"Crips to jeden z największych gangów ulicznych w Los Angeles. Jego wpływy sięgają aż do Europy. Szef grupy nie jest nikomu znany. Nigdy nie widziano go na żadnej akcji czy wymianie towaru. Na jego temat krążą nawet miejscowe legendy. Znakiem rozpoznawczym lidera ugrupowania jest litera K. W ciągu ostatniego roku siedzibę swojego gangu przeniósł na obrzeża Londynu. Dokładne miejsce nie jest nikomu znane. Londyńska policja sprowadziła do miasta najlepszych detektywów z wydziału do walki z Przestępczością Narkotykową. Już niedługo Londyn zaczerpnie nowego, świeżego powietrza bez nadzoru żadnego z gangów. "



- Czy coś nie tak kochanie?  - z transu wybudziła mnie moja matka.
- Nie, wszystko w porządku.- odparłam. 
- Wyglądasz jakoś blado. - nie dawała za wygraną. Spojrzałam na nią. Siedziała odwrócona do mnie tyłem.   Obserwowała mnie w lusterku samochodowym. Uśmiechnęłam się lekko i powróciłam do mojej poprzedniej czynności uznając rozmowę za zakończoną. 
 Czyli "K" jest jeszcze groźniejszy niż myślałam. Mój puls nadal był przyspieszony. Miałam przed sobą jeszcze ponad godzinę drogi, postanowiłam się trochę przespać. 
Zamknęłam oczy, a sen przyszedł natychmiastowo.

- Elle, wstawaj. Już jesteśmy. - obudził mnie szorstki głos mojego ojca. Leniwie otworzyłam oczy.    Faktycznie już dojechaliśmy. Wstałam i wyszłam na chodnik posypany piachem i solą. Stałam przed moim starym domem. Nic się nie zmieniło. Wszystko było identyczne. Pierwsze na co wpadłam to niezwłoczne odwiedziny Summer, która mieszkała kilka przecznic stąd. Lecz przypomniałam sobie, że od ponad dwóch miesięcy nie odpisuje na moje sms'y ani nie odbiera moich telefonów. Nie wiem co się stało. Ja nic złego nie zrobiłam. Chyba...
Po wyciągnięciu mojej walizki z bagażnika samochodu udałam się do domu. Kiedy weszłam do środka ten sam znajomy zapach zagościł wokół mnie. Uwielbiałam go. Pospiesznie zdjęłam buty i udałam się wprost do mojego pokoju. Otworzyłam już lekko skrzypiące drzwi, a uśmiech sam zawitał na mojej twarzy. Pomimo braku mebli czułam się wspaniale. Pomieszczenie było minimalnie mniejsze od tego w Londynie ale zdecydowanie było bardziej "przyjazne". Nad miejscem, w którym stało niegdyś łóżko nadal wisiały małe lampeczki, których widocznie zapomniałam zdjąć przed wyjazdem. Ściany były koloru miętowego. Nie wiem dlaczego ale lubiłam ten kolor. Przypominał mi moje niedzielne wypady z Sumi do lodziarni. Zawsze brałam duże lody miętowe, a ona dziwiła się, że można lubić ten smak i brała kilka gałek ciasteczkowych.
Na samo to wspomnienie poczułam ukłucie w sercu. Musiałam to z nią wyjaśnić. Nie mogłam tak tego zostawić. Usłyszałam wołanie mamy z dołu. Musiałam pomóc przy wypakowywaniu naszych mebli. Ubrałam się i wyszłam na dwór gdzie stała zaparkowana już duża ciężarówka z wielkim napisem "PRZEPROWADZKI". Przewróciłam oczami na całą tą okoliczność i ruszyłam do taty, który dyskutował już z kierowcą pojazdu. Stanęłam obok niego i przyjrzałam się mężczyźnie. Niby nic zwyczajnego ale coś jednak nie grało. Cofnęłam się do tyłu i odwróciłam. Wyjęłam telefon i przeanalizowałam ostatnią stronę. Były na niej zdjęcia członków gangu uwolnionych z więzienia za kaucją. Większość była w moim wieku co bardzo mnie zdziwiło. Zauważyłam coś. Na przedostatniej pozycji. Zdjęcie naszego kierowcy. 

"Stanley Washington. Osadzony w zakładzie karnym w roku 2012 za liczne rozboje i handel bronią. Zwolniony tymczasowo za wpłatą kaucji w sumie 500.000£ w roku 2013"

Czy to był jakiś żart?! To nie dzieje się naprawdę!
Spojrzałam jeszcze raz na fotografię i odwróciwszy się porównałam ją z obrazem przede mną. To był on. Nie miałam cienia wątpliwości. Nie wiedziałam co robić. Nie mogłam zachowywać się podejrzanie. Na bank został wysłany przez " K " Tylko w jakim celu? Mój ojciec zachowywał się w pełni normalnie nie świadomy niebezpieczeństwa. Chłopak słuchał go lecz od czasu do czasu spoglądał na mnie. Udawałam, że przeglądam coś bardzo interesującego w telefonie lecz ukradkiem również mu się przypatrywałam. Był ubrany w roboczy strój. Trochę o ciemniejszej karnacji. Ogolony na łyso. Miał wyjątkowo niebieskie oczy. Gdyby nie był przestępcą mogłabym uznać go za w miarę przystojnego.  Postanowiłam poinformować o wszystkim matkę. Weszłam do domu, a kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi biegiem ruszyłam w poszukiwaniu rodzicielki. Znalazłam ją w kuchni rozkładającą talerze na półkę. 
- Mamo! - krzyknęłam szeptem.
- Co się dzieje? - spytała zdezorientowana.
- On tu kogoś wysłał! - nadal szeptałam pobudzona.
- Kto? Elle uspokój się nie mam ochoty na żarty. - odparła.
- To nie żart! Człowiek u którego macie dług przysłał tu kogoś! To ten chłopak od ciężarówki! 
- Nie przesadzaj Elle, to nie możliwe. Tutaj jesteśmy bezpieczni. - odpowiedziała śmiejąc się pod nosem. Już nikt mi nie wierzył. Nie wiem dlaczego. Zwykle nie kłamałam. Nie mogłam tak stać bezczynnie kiedy w każdej chwili ten koleś mógłby nam podłożyć jakąś bombę czy coś. 
- Elle! - usłyszałam głos ojca. - Miałaś mi pomóc!
- Już idę! - krzyknęłam. Kiedy wyszłam ponownie na dwór niektóre meble były już rozładowane. 
- Oh, już jesteś. Przenieś proszę cię ten stół do salonu. Stanley ci pomoże. - Oddech uwiązł mi w gardle. Dlaczego on mi to robi? Spojrzałam niepewnie w stronę chłopaka. Patrzył się na mnie. Miał czelność nawet podać swoje prawdziwe imię. Podeszłam do niego i chwyciłam brzeg stołu oklejony taśmami. Z trudem przeniosłam mebel we wskazane miejsce i miałam wrócić z powrotem do ojca. Czyjaś ręka stanowczo mnie przed tym powstrzymała. Odwróciłam się szybko. To był Stanley. Patrzył się tym swoim przenikliwym wzrokiem. Po chwili powiedział.
- Wiesz kim jestem, brawo. Niech to zostanie naszą małą tajemnicą. No chyba, że bardzo chcesz abym użył swojej zabawki. - mówiąc to odpiął kurtkę. Ujrzałam pistolet. Z pewnością nabity. Przełknęłam gulę formującą się w moim gardle. Ten chłopak był nieobliczalny. Był niebezpieczny. - Prawie bym o czymś zapomniał. Proszę, to dla ciebie Elle. - wręczył mi białą, niewielką kopertę. 
Na jej wierzchu napisane było moje imię.



***
[ Informacje dotyczące gangu Crips są rzeczywiste, niektóre zmienione na potrzebę opowiadania, zaczerpnięte stąd: 
http://pl.wikipedia.org/wiki/Crips ]

Nareszcie wakacje! Już ledwo wytrzymywałam w ostatnich dniach szkoły. Mam nadzieję, że początek wolnego
 spędzacie aktywniej niż ja... :) 
Jak ten czas szybko leci, już rozdział 28. Cieszę się, że jesteście ze mną już tak długo. Pisząc ten post przeczytałam naprawdę wiele artykułów dotyczących gangów, sposobów "transakcji" itd. 
Dzięki temu rozdział jest bardziej kryminalny ;)
Mam nadzieję, że się Wam spodobał. xoxo



piątek, 20 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 27

Nie dowierzałam w to co usłyszałam. Poukładałam sobie już wszystkie sprawy tutaj, w Londynie i kiedy moje życie towarzyskie zaczyna wychodzić na prostą to muszę wyjechać. Z drugiej strony wraz z moją przeprowadzką  upuściłabym "K" oraz  Harry'ego. Podczas tych kilku poprzednich miesięcy "spokoju" stwierdziłam, że moje życie pochłonięte było rutyną. O n i   uzależnili mnie od siebie. Byłam owładnięta emocjami, które mi dostarczali. Uczuciami, które we mnie wywoływali. Które  o n wywoływał...
Postać Harry'ego w moim życiu pomimo wszystkich tych negatywnych rzeczy odgrywa bardzo wielką rolę. Chciałabym poznać go. Zostać wtajemniczoną w jego codzienność. On pojawia się, wywołuje burzę w mojej głowie i znika. Tak po prostu. Pragnę stawiać małe kroki, powoli dążyć do celu. Na drodze staje mi ten nie okrzesany chłopak i wszystko się wali. Lecz ja nie jestem wściekła, jestem mu wdzięczna. Pokazuje mi co może się dziać jeżeli popuszczę trochę wodze. I nagle miałabym to wszystko zostawić?
Miałabym zostawić   j e g o?

Odwróciłam się tyłem do matki i zmierzałam w kierunku, z którego przyszłam. W oddali usłyszałam jeszcze informację, że mam się spakować i za trzy godziny wyjeżdżamy. Weszłam do pokoju. Wyjęłam moją walizkę i nie patrząc na nic zaczęłam byle jak wrzucać wszystkie moje ubrania do jej wnętrza. Uporałam się z tym dość szybko. Zostały mi dwie godziny aby poukładać wszystko zanim wyjadę. Przebrałam się z prędkością światła i wybiegłam na ulicę. Był piękny słoneczny poranek. Płatki śniegu odbijały światło migocząc. Szłam szybkim krokiem w stronę domu Chloe. Musiałam jej wszystko wytłumaczyć i jeszcze raz przeprosić. Ulice były puste. Było to dość dziwne ze względu na to, że jest sobota. Kiedy w końcu dotarłam, zostało mi półtorej godziny. Zapukałam, a kilka sekund po, w drzwiach stała moja przyjaciółka. Miała podkrążone oczy i zmęczone rysy twarzy. Uśmiechnęłam się lekko. Ta ruchem ręki zaprosiła mnie do środka. Zdjęłam moją kurtkę i buty. Zaprowadziła mnie do pokoju. Nadal nie odezwała się do mnie chociażby słowem. Usiadła na łóżku bacznie mi się przyglądając. Postanowiłam przerwać tę ciszę.
- Chloe, tak bardzo cię przepraszam. Nie powinnam cię okłamywać. To było nie w porządku.
- Myślałam nad tym, wiesz? Też nie byłam ideałem. Ale teraz jesteśmy kwita, nie? - zapytała z nadzieją.
- Oczywiście. - po tych słowach rzuciłam się jej na szyję. Trwałyśmy w objęciu już dłuższą chwilę dopóki nie przypomniałam sobie o tak krótkim czasie jaki został mi do wykorzystania. Wyprostowałam się i spojrzałam jej prosto w oczy.
- Wiesz, bo ja muszę wyjechać. - czekałam na jej reakcję.
- Jednak to prawda... - powiedziała cicho.
- Wiedziałaś? Skąd? - zapytałam zdezorientowana.
- Liam mi o czymś takim wspominał, lecz nie wierzyłam mu.
- Dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj rano... - oznajmiłam.
- Ja nie mogę wyjaśnić ci wszystkiego. To nie moja rola. Wiesz, że będę tęskniła.- nie odpowiedziałam. Przytuliłam ją jeszcze raz i bez słowa wyszłam z pokoju udając się do wyjścia. Nie chciałam aby widziała jak się rozklejam. Zimny podmuch wiatru przeszył moją sylwetkę. Została mi godzina. Zastanowiłam się chwilę po czym udałam się w bardzo dobrze znane mi miejsce. Po dwudziestu minutach byłam nad strumykiem. Powierzchnia wody była pokryta lodem. Stałam w tym samym miejscu gdzie kilka miesięcy temu.
Jednak brakowało mi czegoś. Kogoś...
Otarłam łzę, która uformowała się w kąciku mojego oka. Usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Odblokowałam go i przeczytałam wiadomość.

Wracaj już do domu. Za 30min wyjeżdżamy! 
                                          
                                                                                                           Mama.

Wróciłam do rzeczywistości. Nie mogłam się tak rozklejać. W końcu wracałam tam gdzie tak na prawdę był mój dom. Do przyjaciół i znajomych. Mówiąc to sobie nie byłam przekonana czy aby na pewno tak 
uważam. Wróciłam do mieszkania gdzie jak zwykle panował chaos. Przedarłam się przez stertę pudeł i kartonów próbując znaleźć rodziców. Biegali w tą i z powrotem starając się wszystko ogarnąć. Kiedy w końcu mnie zauważyli poprosili abym pomogła zanieść im to wszystko do ciężarówki. Wzięłam jedno pudło, które zdawało się ważyć ponad dziesięć kilogramów i wyszłam na zewnątrz. Jak zwykle było strasznie zimno. Śnieg skrzypiał pod ciężarem moich stóp. Zapakowałam karton.
- Oh, Elle!- usłyszałam. Odwróciłam się i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Kylie. Poznałam go na imprezie zorganizowanej przez Summer. Podwoził mnie z peronu i odwiózł mnie z powrotem do domu. Wtedy też go pocałowałam. Na samo to wspomnienie mały uśmiech wpełzł na moją twarz.
- Kyle. Jak miło cię znowu widzieć. Co tu robisz?
- Przyjechałem do kumpla w odwiedziny. A ty? Wyjeżdżasz już na wakacje? - zapytał z nutką rozbawienia.
- Nie, przeprowadzam się. - odpowiedziałam zrezygnowana.
- Oh, a gdzie? Gdzieś nie daleko?
- Nie, do Holmes Chapel. To około godzinę stąd pociągiem.
- Szkoda, gdybyś została tutaj nie odpędziłabyś się ode mnie. - zaśmiałam się cicho.
- Uwierz mi, ja również żałuję. Ale możesz kiedyś wpaść do mnie. Skontaktowalibyśmy się jakoś.
  Masz mój numer?
- Tak, Summer dała mi wtedy na plaży. Więc na pewno zadzwonię. - powiedziawszy to puścił mi oczko i odszedł powolnym krokiem. 
W końcu uporałam się ze wszystkimi pakunkami. Zniosłam walizki i ostatnie rzeczy. Byliśmy gotowi do przyjazdu. Moi rodzice kręcili się jeszcze przy samochodzie. Postanowiłam ostatni raz pójść do mojego pokoju do, którego zdążyłam się już przywiązać. Uchyliłam delikatnie drzwi. Wszystko byłoby tak jak godzinę temu gdyby na środku nie leżałby mały, kwadratowy pakunek. Zdziwiona wzięłam go do ręki i otworzyłam. Myślałam, że zapewne coś wypadło podczas przenoszenia pudeł. Myliłam się. 
Moim oczom ukazał się identyczny naszyjnik jak ten, który oglądałam chyba dwa tygodnie temu w galerii. Wzięłam go do ręki. Niezbyt długi, srebrny łańcuszek, na którym wisiała piękna jaskółka ozdobiona niewielkimi srebrnymi kamykami. Na pierwszy rzut oka były zupełnie nie zauważalne. Trzeba było przyjrzeć się im bliżej.
Zastanawiałam się kto włamał się do mojego pokoju, i kto mógłby sprawić mi taki prezent. Musiał mnie wtedy obserwować. Musiał wiedzieć...
Wyszłam na balkon i rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie zauważyłam. Z resztą tak jak zwykle. Usłyszałam krzyk mamy dobiegający z dołu.
- Elle! Schodź już! Wyjeżdżamy! - przewróciłam oczami na jej słowa. Rodzice byli strasznie samolubni. Nie dbali o moją opinię w jakiejkolwiek sprawie. Moje zdanie się nie liczyło i nie miało na nic wpływu. Powolnym krokiem schodziłam po schodach. Chciałam jak najbardziej opóźnić tę chwilę. Nie chciałam stąd wyjeżdżać. Wyszłam na ganek i zamknęłam drzwi na klucz, który został zostawiony na stoliku obok. Otworzyłam drzwi do samochodu i umościłam się na siedzeniu pasażera z tyłu. Zamknęłam oczy. Słyszałam jak tata daje ostatnie reprymendy facetowi, który miał prowadzić ciężarówkę ze wszystkimi naszymi rzeczami. Usłyszałam huk zamykanych drzwi. Cała nasza trójka znajdowała się już w aucie. Wyczerpałam wszystkie pomysły opóźnienia wyjazdu. Już nic nie dało się zrobić.  Wszystko przepadło. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że chciałabym wiedzieć gdzie został pochowany ten chłopak zastrzelony w lesie. Na pewno ma rodzinę, która się o niego martwi chyba, że "K" w ogóle nie miał zamiaru informować jego bliskich o śmierci. Zakopał go zapewne w lesie pod jakimś drzewem. Czy miał wyrzuty sumienia? 
Z pewnością robił podobne rzeczy już wcześniej. To nie było dla niego niczym nowym. Jest bezuczuciowy i zabije każdego bez żadnych skrupułów. Znalazłam jedyny plus przeprowadzki. O n  nie będzie wiedział gdzie się podziałam. Nie wpadnie na to gdzie się znajduję. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Poczułam wibracje spowodowane uruchomieniem silnika. Odwróciłam się ostatni raz w stronę mojego byłego już domu. Zauważyłam kogoś. Potężna sylwetka stała na ganku bacznie się we mnie wpatrując.Rozpoznałam ją.
To był Harry.
Jego roztrzepane włosy mogłabym rozpoznać z odległości większej niż kilometr. Ręce schowane miał do kieszeni zimowej kurtki. Ruszyliśmy. Rodzice niczego nie zauważyli. Obrzuciłam go jeszcze ostatnim spojrzeniem i delikatnie pomachałam. Ku mojego zaskoczeniu odmachał. Stał w tym samym miejscu dopóki nie znikł z mojego pola widzenia. Teraz to już na pewno wszystko się skończyło. Byłam tego pewna. Mój telefon zaczął wibrować. Wyjęłam go. 


To, że wyjeżdżasz nic nie zmienia. Nadal widzę każdy Twój krok i zawszę będę o jeden przed Tobą. Zapamiętaj to Elle. Przede mną nie uciekniesz.
                                                                                                         K.




***
A więc kolejny rozdział już za nami. Mam nadzieję, że się Wam podobał. Już ostatni tydzień szkoły! Nie mogę doczekać się wakacji. ^^
Jak zwykle liczę na Wasze komentarze! xoxo