***
Na wstępie chciałam Wam ogromnie podziękować za cierpliwość. Przez miesiąc nie publikowałam żadnego rozdziału, ale regularnie wchodziłam na blogger'a i widziałam, że jakich ruch w statystykach jednak był i to czasami wcale nie mały. Moja przerwa w pisaniu i publikowaniu spowodowana była potrzebą odsapnięcia i zastanowienia się nad dalszym losem bloga. Zadecydowałam, że postaram się zakończyć to opowiadanie i bardzo chciałabym zacząć nową, w pełni przemyślaną i oryginalną historię. Przyznałam sama przed sobą, że tematyka tego opowiadania nie jest jakoś specjalnie zjawiskowa ani też niespotykana.
Pierwsze rozdziały były pisane chaotycznie i na czystym spontanie. Nie podeszłam do tego na tyle poważnie aby wstęp był bardziej profesjonalny. Zadbam o to w drugim opowiadaniu i do końca tego bloga.
O dalszych krokach co do następnej historii będę informowała Was na bieżąco.
Jak na razie życzę wszystkim wspaniałego roku szkolnego i dużo wytrwałości.
Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu.
Ja osobiście jestem z niego strasznie dumna.
Pozdrawiam! x
***
Pierwsze rozdziały były pisane chaotycznie i na czystym spontanie. Nie podeszłam do tego na tyle poważnie aby wstęp był bardziej profesjonalny. Zadbam o to w drugim opowiadaniu i do końca tego bloga.
O dalszych krokach co do następnej historii będę informowała Was na bieżąco.
Jak na razie życzę wszystkim wspaniałego roku szkolnego i dużo wytrwałości.
Mam nadzieję, że ten rozdział przypadnie Wam do gustu.
Ja osobiście jestem z niego strasznie dumna.
Pozdrawiam! x
***
Jego stopy twardo stąpały po ziemi. Oczy były przepełniona złością. Nie odważyłam ruszyć się nawet o milimetr. Usłyszałam kroki tuż za mną. Aloesowy zapach owinął się wokół mnie. Ashton. Nie wiem czy powinnam się czuć trochę pewniej czy nie. Harry zatrzymał się dwa metry przede mną. Jego skórę okrywała koszula w kratę, którą założył kiedyś do szkoły. Pamiętałam to. Po chwili odezwał się, zduszonym głosem.
- Elle, chodź za mną. Nie odzywaj się. - posłusznie kiwnęłam głową i poszłam za chłopakiem. Stawiał szybkie i duże kroki. Ledwo za nim nadążałam. Wyszliśmy już z budynku dawnego tartaku i skierowaliśmy się w stronę pobliskiego lasu. Moja krew dudniła w żyłach. Sytuacja nie była raczej przyjemna. Chłodny wiatr rozwiał moje włosy. Usta miałam spierzchnięte, a palce zamarzały schowane w rękawach kurtki, którą chwyciłam jeszcze przed wejściem Harry'ego do hali. Szedł szybko, jakby nie przeszkadzał mu ani chłód, ani nierówne podłoże. Weszliśmy do lasu. Potknęłam się kilka razy o wystające korzenie drzew. On natomiast maszerował prosto. Nawet jeden raz nie obejrzał się za siebie. Sprawa musiała być naprawdę poważna. Denerwowałam się, bardzo. Powinnam była już dawno być w domu. Moja matka zapewne osiwiała już ze strachu i złości. Miałam w sumie zostać u matki Summer. Niepotrzebnie narobiłam problemu. Modliłam się tylko, że powstrzymają się z zawiadomieniem miejscowej policji do wieczora. Kroczyłam posłusznie dalej. Mój oddech przyspieszył. Szliśmy już dobre dwadzieścia minut. Nagle chłopak zatrzymał się. Nie zauważając tego wpadłam na jego plecy. Posłał mi karcące spojrzenie i ponownie odwrócił się do mnie tyłem. Tego już nie wytrzymałam i krzyknęłam.
- Co ty do cholery robisz?! - echo rozeszło się po całym lesie. Przestraszone ptaki wzbiły się do lotu. On ani drgnął. Stał prosto, jak posąg. Jak idealny posąg...
Ruszył znowu przed siebie. Nie odpowiedział. Nie odezwał się ani słowem. Stałam zamurowana w miejscu. On chyba nie zamierzał nawet na mnie czekać. Nie znałam tej części lasu, w której się znajdowaliśmy. Biały śnieg pokrył wszelkie znaki szczególne, którymi mogłabym ewentualnie kierować się z powrotem w znane mi miejsca. Byłam skazana na orientację Harry'ego. Podreptałam posłusznie za nim. Po kolejnych piętnastu minutach marszu zaczęło mi się nudzić. Stwierdziłam więc, że trafianie stopami w odciski butów chłopaka jest całkiem dobrą zabawą. Musiałam stawiać kolosalne kroki. Zastanawiałam się dokąd mnie prowadzi. Co ma na celu ta wędrówka. Było mi przeraźliwie zimno. Natomiast on nie okazywał żadnych oznak zmęczenia.
Był wytrzymały. Był cierpliwy. Był spokojny.
Obserwowałam jak para wydobywająca się z moich ust tworzy małe obłoczki. Były jak przy ziemskie chmury. Kawałek nieba dla każdego. Nie liczyłam już jak długo szliśmy. Myślę, że ponad godzinę.
Nie miałam pojęcia gdzie się znajdowaliśmy. Zadałam sobie jednak bardzo fundamentalne pytanie.
Czy ufałam Harry'emu?
Odpowiedzi było kilka...
Gdybym mu nie ufała napewno nie byłoby mnie teraz tutaj. Posłusznie kroczącej za tym chłopakiem dziewczyny, przemarzniętej do szpiku kości. Tylko czy zrobiłam to dlatego, że mu ufałam, czy może dlatego, że się go bałam? Na to pytanie akurat nie znałam odpowiedzi. Czy to źle?
Czy można nazwać kogoś złym, nieodpowiednim dla nas jeżeli budzi wszystkie skrajne emocje. Emocje uśpione przez otoczenie i rutynę. On budził wszystko naraz samą swoją obecnością.
Mieszał ze sobą strach, obawę ale też pewne podniecenie i fascynację. Był jak skok na bungee.
Wyłaniał wszelkie ludzkie instynkty i zachowania. Był adrenaliną. Potrzebowałam adrenaliny...
Skonana marszem zobaczyłam w oddali domek. Konstrukcja zbudowana z bali majaczyła może dwadzieścia metrów ode mnie. A więc to jest zapewne cel naszej tułaczki. Przeniosłam swój wzrok na chłopaka. Na jego ramionach zgromadziło się dużo śniegu opadłego z drzew. Czyli ani razu nie wyjął rąk z kieszeni. Szedł przez godzinę w ogóle nie zmieniając pozycji. Spojrzałam ponownie na domek. W oknach dostrzegłam firanki. Czyli nie był opuszczony przez nie wiadomo ile lat. Ktoś musiał albo w nim mieszkać albo go czasami odwiedzać. Czy to był dom Harry'ego? Nigdy nie zabierał mnie ani do swojego mieszkania ani domu. Przeszliśmy przez nieośnieżony chodniczek. Wspięliśmy się po pokaźnych rozmiarów schodach. Stanęliśmy obok siebie tuż przed drzwiami. Kątem oka spojrzałam na chłopaka. Nawet bałam się wypowiedzieć jego imię. Nie patrzył na mnie. Jego wzrok skierowany był prosto przed siebie. Zastanawiał się. Myślał. Wreszcie okazywał jakieś ludzkie odruchy. Oprócz oddychania i poruszania się. Analizował. Widziałam to po nim. Marszczył brwi tak jak to miał w zwyczaju. Dziwne. Nie znam go jakoś specjalnie długo. Nasza znajomość była urywana, a jednak pozwoliłam mu zaciągnąć się do środka lasu, do jakiegoś domu. W nieznane. Teraz już wiedziałam.
Ufałam mu.
Był tajemniczy. Był niedostępny. Był opanowany.
Z kieszeni spodni wyjął klucz. Jeden samotny klucz. Żadnej przywieszki, niczego. Włożył go do zamka. Przekręcił dwa razy. Ani razu nie patrząc na mnie. Z początku pojawiła się jedna myśl. A może ja śnię? Może to wszystko jest jakimś dziwnym wyobrażeniem? Dyskretnie uszczypnęłam się w palec u lewej ręki.
To była rzeczywistość. Pchnął drzwi, które ze skrzypieniem ustąpiły. Zapach starego drewna i mebli uderzył w moją twarz. Przekroczył próg. Weszłam za nim. Nie zdjął butów, nie zdjął kurtki. Nie odwrócił się.
Zamknęłam za sobą drzwi. Rozglądał się. Patrzył. Badał. Poszłam w jego ślady.
Ściany były ciepło brązowe, gdzie nie gdzie widziałam kawałki beżu i bordowego. W oknach wisiały wcześniej przeze mnie zauważone koronkowe firanki. Były bardzo misternie zrobione. Na przeciw mnie był chyba salon. Musiałam wyciągnąć szyję aby dojrzeć cokolwiek. Jasna podłoga z drewna sosnowego jeszcze bardziej podsycała klimat tego miejsca. Widziałam liczne ramki ze zdjęciami. Na parapecie stały pamiątki, puste doniczki po kwiatach. Przełknęłam ślinę. Spojrzałam na bok. Na ścianie wisiało zdjęcie. Przypatrzyłam się dokładniej. To było niemożliwe.
Na zdjęciu ujrzałam piękną dojrzałą kobietę tulącą do siebie nastoletnią dziewczynę i małego chłopca.
To był o n.
Harry.
Nie odezwałam się. Nie miałam odwagi. Moja pewność siebie, złość nagle wyparowały. Byłam w rodzinnym domy Harry'ego. Teraz już nie bałam się wymówić tego imienia. Teraz po prostu nabrało innego znaczenia. To znaczy, że on też mi ufał. Pokazał mi część siebie. Swoje miejsce.
Odwrócił się do mnie. Znowu ujrzałam jego twarz. Z pewnością było to dla niego ciężkie. Raczej nie przychodził co tydzień do tego domu aby pograć sobie z przyjaciółmi w pokera.
Po jego czole spływały krople roztopionego śniegu. Skanował moją twarz. Marszczył brwi. Myślał.
Ta czynność oznaczała, że jest jednak ze mną nie tylko ciałem. Nie byłam tylko pewna tego co wobec mnie zamierzał. Wyciągnął w moją stronę prawą dłoń. Bez zawahania ujęłam ją. Zrobił jeden krok w tył. Potem kolejny i kolejny. Szłam posłusznie. Tym razem ani razu nie stracił kontaktu wzrokowego ze mną. Szedł tyłem. Nie potknął się ani razu.
Był skupiony. Był zrównoważony. Był bezbłędny.
Dotarliśmy do jakiegoś oddalonego pokoju. Harry otworzył drzwi. Wszedł do środka nadal patrząc wprost na mnie. Nie byłam pewna ani jednego mojego kroku. Ujrzałam ściany przyozdobione plakatami różnych zespołów. Niewielkich rozmiarów biurko, na którym nadal znajdowały porozrzucane ołówki i kredki. Na środku był dywanik z imitacją kosmosu. Do niespecjalnego żyrandolu przymocowany był statek kosmiczny, a do sufitu poprzyklejane zostały gwiazdki świecące w ciemności. Naprzeciw mnie stało łóżko. Pościel nadal nie zdjęta. Kolorowa, w planety. To był pokój małego chłopca, który nie mógł pogodzić się z tym, że rośnie, że się zmienia. Chciałby dalej żyć tym co było, a nie tym co jest.
Był ciekawski. Był radosny. Był odkrywcą.